Poniższy tekst to przekład artykułu, który ukazał się na stronie Heterodox Academy (HA). Publikuję go w porozumieniu z prof. Jonathanem Haidtem oraz Nicole Barbaro – twórcami HA. Tekst w oryginale znajduje się tutaj. Heterodox Academy jest organizacją pozarządową, której celem jest doskonalenie instytucji szkolnictwa wyższego przez promowanie otwartości i wolności badań naukowych, różnorodności poglądów i konstruktywnego sporu. Przeciwdziała m.in. cancel culture na uczelniach, monitoruje cenzurę w środowisku akademickim i pomaga w organizacji debat naukowych, gdy kampusowi aktywiści próbują je blokować. Do Heterodox Academy należy tłumaczka niniejszego artykułu, dr Karolina Królikowska.
Zjawiska opisane w niniejszym tekście nie są przekładalne 1:1 na sytuację w Polsce, ale w sporej części przypadków i na wielu uczelniach sprawy mają się podobnie, tylko w nie aż takim nasileniu. Z perspektywy Polski tekst ten można więc potraktować jako ostrzeżenie przed tym, co może nadejść, jeśli ideologizacja uniwersytetów nie zostanie zatrzymana. Jednocześnie międzynarodowe czasopisma naukowe oddziałują na naszych naukowców tak samo, jak na tych z innych państw.
Blog „To Tylko Teoria” istnieje dzięki wsparciu Patronów i Patronek w serwisie Patronite. Jeśli chcesz i możesz do nich dołączyć, kliknij tutaj.
Stronniczość nauki jest szkodliwa dla nauki i społeczeństwa
W ciągu ostatnich dziesięciu lat instytucje naukowe, w tym uniwersytety, agencje rządowe finansujące badania i główne czasopisma akademickie, stały się znacznie aktywniej zaangażowane w rzecznictwo polityczne, zwykle w imieniu lewicowych kandydatów lub idei. Moment ten z grubsza odpowiada światopoglądowemu przesunięciu w lewo w dyskursie elit w połowie lat 2010, czasami nazywanemu „Wielkim Przebudzeniem” (z ang. Great Awokening).
Przykładowo stało się powszechnym, że czasopisma „Science” i „Nature” publikują redakcyjne artykuły wstępne, zajmujące stanowiska polityczne w spornych kwestiach (np. tutaj i tutaj). Grupa Nature wprowadziła redakcyjne wytyczne, które pozwalają różnym grupom interesu wetować publikowanie wyników badań naukowych [Inne czasopisma zachowały się podobnie, np. pod wpływem nacisków aktywistów wycofano z publikacji badania prof. Michaela Bailey’a na temat dysforii płciowej; w innej sytuacji blokowano wyniki pokazujące, że zmiana płci nie leczy dysforii płciowej – przyp. red.].
Amerykańskie uniwersytety coraz częściej wymagają oświadczeń lub spełniania kryteriów w zakresie różnorodności, równości i inkluzywności (DEI) przy zatrudnianiu wykładowców, wnioskowaniu o granty, przyznawaniu awansów i ocenie pracowników [niektóre najlepsze uczelnie rezygnują z oświadczeń DEI, podkreślając, iż mogą one zagrażać utrzymaniu rygoru akademickiego w projektach badawczych – przyp. tłum.]. Jest to uznawane za papierek lakmusowy postaw progresywnych politycznie [np. podczas aplikacji do pracy na uczelni kandydat musi zadeklarować, że będzie walczyć z transfobią – bez tego nie otrzyma zatrudnienia, niezależnie od kompetencji – przyp. red.].
Wzrosła też liczba motywowanych politycznie incydentów odbierania prawa głosu wykładowcom lub zwalniania z pracy (z których większość jest inicjowana przez lewicę, czasami wspieranej przez administrację uczelni, jak to miało miejsce ostatnio na Uniwersytecie Stanforda). Zwiększa się odsetek profesorów, którzy boją się wypowiadania swojego zdania i którym grożono, lub których ukarano, za ich wypowiedzi. Dotyczy to zwłaszcza profesorów konserwatywnych. Liczba profesorów o konserwatywnych poglądach jest więc niewielka i maleje. Te przykłady stanowią wierzchołek większej góry lodowej.
Jak Wielkie Przebudzenie niszczy zaufanie do nauki
Osoby, które naciskają na to, by instytucje naukowe stały się jeszcze bardziej stronnicze, zwykle przedstawiają jakąś wersję następujących dwóch argumentów:
1) Naukowcy cieszą się zaufaniem społecznym i zajmują szanowaną pozycję w społeczeństwie. Powinno się wykorzystać ten autorytet do promowania naszych wspólnych (postępowych) poglądów politycznych i preferowanych polityk (np. tutaj i tutaj).
2) Naukowcy nie są całkowicie obiektywni, a na naukę zawsze wpływała polityka. Dlatego należy celowo upolityczniać naukę w sposób, który wspiera ważne stanowiska polityczne i politykę (np. tutaj i tutaj).
Oba argumenty są błędne. Pierwszy naiwnie przyjmuje za pewnik wysokie zaufanie do naukowców, zamiast uznać, że jest ono czymś, co posiadamy warunkowo i co możemy stracić. Jako naukowcy świadczymy usługi polegające na dokonywaniu odkryć na temat świata, przekształcaniu wiedzy i know-how w użyteczne technologie, kształceniu następnego pokolenia studentów i naukowców oraz uczestniczeniu w życiu publicznym jako rzecznicy, arbitrzy lub neutralna trzecia strona w sporach. Możemy narazić naszą szanowaną pozycję w społeczeństwie, gdy podporządkujemy te role zaangażowaniu w stronniczą politykę lub ukryty aktywizm, wspierający nasze interesy. Tym bardziej gdy jednocześnie udajemy, że jako naukowcy jesteśmy poza konfliktem.
Naukowcy już tracą zaufanie opinii publicznej wzdłuż linii partyjnych. Niedawne badanie, opublikowane w „Nature Human Behaviour”, zwraca uwagę na tą kwestię. Jego autor odkrył, że amerykańscy wyborcy, którzy przeczytali o poparciu „Nature” dla Joe Bidena w 2020 roku, nie zmienili swojej opinii o nim, ale byli mniej skłonni ufać naukowcom i czasopismu naukowemu „Nature” oraz mniej skłonni zwracać uwagę na odkrycia „Nature” dotyczące COVID-19. W odpowiedzi opublikowano artykuł redakcji „Nature”, który bronił decyzji o poparciu politycznym pomimo jej konsekwencji.
Mówiąc wprost: jeśli instytucje naukowe będą nadal otwarcie wspierać progresywistów to nie powinniśmy być zaskoczeni, że publiczne poparcie dla społeczności naukowej ostatecznie zbliży się do poparcia dla progresywistów. Jeśli instytucje naukowe będą postrzegane jak fundacje pozarządowe prowadzące kampanie polityczno-społeczne, wówczas nie powinniśmy być zaskoczeni zniechęceniem społeczeństwa do finansowania uniwersytetów i dyscyplin związanych z lewicowym aktywizmem. Nie powinien nas dziwić też fakt, że społeczeństwo będzie wtedy dążyć do osłabienia lub wyeliminowania stałych etatów kadry akademickiej, czy do tworzenia nowych, konkurencyjnych uniwersytetów. Nie byłaby to dobra przyszłość dla akademii.
Wady argumentu, że nauka zawsze była upolityczniona, a zatem powinniśmy przyjąć postawę ideologiczną, są subtelniejsze, ale także bardziej zgubne. To prawda, że nauka i polityka prawie zawsze się przenikają. Ale nie znaleźliśmy jeszcze lepszego sposobu na uzyskanie dostępu do wiarygodnej wiedzy niż metoda naukowa, która zawiera w sobie założenia o wolności badań naukowych, dopuszczaniu różnorodności punktów widzenia i rygorystycznej wymianie konkurencyjnych pomysłów. Każdego dnia dajemy sobie uciąć rękę za metodologię naukową, gdy przejeżdżamy przez most, wsiadamy do samolotu lub idziemy do lekarza. My, eksperci, mamy możliwość wyboru sposobu, w jaki angażujemy się w politykę i strategie polityczne. Niemniej podporządkowanie uczciwości naukowej stronniczemu upolitycznieniu tylko utrudnia wydobycie na światło dzienne dowodów naukowych, które mogą pomóc społeczeństwu rozwiązać ważne problemy. A tym – a może zwłaszcza – te problemy, które są priorytetami progresywistów.
Na przykład kilku czołowych ekspertów ds. zdrowia publicznego ostrzegło w październiku 2020 r., że potencjalne koszty długoterminowych lockdownów, w tym w edukacji, mogą przewyższać korzyści w porównaniu z bardziej ukierunkowanym podejściem epidemiologicznym, chroniącym najbardziej narażone osoby. Niektórzy z tych ekspertów byli nękani przez swoich kolegów i cenzurowani przez firmy technologiczne za namową najwyższych urzędników ds. zdrowia publicznego. Ich uniwersytety zrobiły niewiele, by bronić ich wolności akademickiej. Później przeprowadzone badania pokazały, że długoterminowe zamykanie szkół miało niszczycielski wpływ na naukę, zwłaszcza wśród uczniów z grup nieuprzywilejowanych, a jurysdykcje takie jak Szwecja i Floryda, które zastosowały się do zaleceń wcześniejszego ponownego otwarcia szkół, nie ucierpiały z powodu większej ogólnej śmiertelności z powodu pandemii, natomiast miały znacznie lepsze wyniki edukacyjne.
Nauka a „systemowy rasizm”
Po przerażającym morderstwie George’a Floyda w maju 2020 r. w Minneapolis społeczność naukowa skupiła się wokół sprawy likwidacji systemowego rasizmu i wypowiadała się przeciwko brutalności policji wymierzonej w czarnoskórych Amerykanów. Badacze z zakresu nauk medycznych wzywali do udziału w masowych protestach, i to pomimo pandemii. [Wielu ekspertów i lekarzy krytykowało antyszczepionkowe protesty z powodu możliwości roznoszenia wirusa, ale jednocześnie te same nazwiska twierdziły niedługo potem, że o wiele bardziej masowe manifestacje „antyrasistowskie” wcale nie przyczynią się do rozprzestrzeniania się Covid-19. Niemal identyczna sytuacja z brakiem konsekwencji ekspertów miała miejsce w Polsce, tyle że w odniesieniu do protestów dotyczących aborcji; trudno się dziwić, że w takiej sytuacji wielu ekspertów całkowicie straciło zaufanie – przyp. red.] .
Duże czasopismo wycofało badanie pokazujące niuanse we wzorcach uprzedzeń rasowych w działaniach policji, z powodu obaw o sposób, w jaki badanie było relacjonowane w dyskursie publicznym. Redaktor dużego czasopisma ekonomicznego został prawie usunięty za publiczną krytykę protestów. Jednak w miarę jak ruch „defund the police” [amerykański ruch na rzecz ograniczenia finansowania policji; tam, gdzie wdrożono jego postulaty, przestępczość wzrosła, a jej ofiarami byli głównie czarnoskórzy – przyp. red.] nabierał tempa, społeczność naukowa nie podjęła wspólnych wysiłków, aby przedstawić i omówić już wtedy wyraźne dowody naukowe sugerujące, że redukcja sił policyjnych i budżetów policyjnych stanowi poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa publicznego. Zwłaszcza dla społeczności znajdujących się w niekorzystnej sytuacji ekonomicznej. Co więcej, przeciwko postulatom ruchu antypolicyjnego była zdecydowana większość czarnych Amerykanów.
Demonizacja, likwidacja, a w niektórych miejscach zaprzestanie finansowania policji są obecnie powszechnie postrzegane jako jedne z najważniejszych przyczyn utrzymującego się wzrostu przestępczości w USA, który spowodował około 6000 dodatkowych morderstw rocznie (w porównaniu z poziomami z 2019 r.). Nie wspominając o ucieczce firm, kapitału i ludzi z miejsc objętych dewaluowaniem służb policyjnych. A to ponownie wpłynęło negatywnie przede wszystkim na klasy nieuprzywilejowane.
Negatywne warunkowanie studentów
W 2015 roku Jonathan Haidt i Greg Lukianoff ostrzegli, że kampusy uniwersyteckie w coraz większym stopniu promują – w imię inkluzywności – nawyki intelektualne, które sprzyjają stanom lękowym i depresji. W książce „Rozpieszczony umysł”, w której rozwinęli swoją argumentację, podsumowali te nawyki jako trzy „Wielkie Nieprawdy”:
a) „co cię nie zabije, to cię osłabi” (katastrofizowanie);
b) „zawsze ufaj swoim uczuciom” (rozumowanie emocjonalne);
c) „życie to bitwa między dobrymi i złymi ludźmi” (myślenie dychotomiczne).
Musa al-Gharbi na łamach American Affairs niedawno szczegółowo opisał rosnącą liczbę dowodów naukowych na to, że Haidt i Lukianoff mieli rację, i że te błędne idee prawdopodobnie były głównym motorem kryzysu zdrowia psychicznego młodzieży, który w sposób nieproporcjonalny uderza w kobiety i dziewczęta o liberalnych poglądach politycznych. Co niepokojące, al-Gharbi przytacza wyniki ankiety, z której wynika, że u ponad połowy liberalnych kobiet w wieku od 18 do 29 lat zdiagnozowano zaburzenia psychiczne.
Upolitycznienie kolejnych nauk
Istnieje wiele innych przykładów patologicznie upolitycznionych dyskursów naukowych, prowadzących do potencjalnie szkodliwych polityk i praktyk, wraz z ograniczonymi możliwościami otwartej dyskusji i debaty. W tym leseferystyczne podejście do zażywania twardych narkotyków, które może pogłębiać zjawisko śmierci z rozpaczy, bezdomność i bezprawie w niektórych dużych miastach [chodzi o politykę redukcji szkód, która stoi w opozycji do polityki prewencji i leczenia; w podejściu redukcji szkód zamiast leczyć uzależnionych oraz zwalczać rynek narkotykowy, uzależnionych skupia się w czystych warunkach i podaje środki higieniczne, aby upajali się w mniej niebezpieczny sposób; towarzyszy temu często legalizacja miękkich narkotyków oraz lżejsze podejście służb do ciężkich narkotyków – polityka taka prowadzi do upowszechniania się narkomanii, co wydarzyło się m.in. w niektórych regionach Kanady, Holandii czy USA].
Kolejny przykład upolitycznienia nauki to porzucenie nauczania prawidłowej wymowy w szkołach, rezygnacja z jednoznacznych instrukcji i tworzenia klas lub grup uczniów, w zależności od ich poziomu. Odrzucenie tych standardów może zaszkodzić umiejętnościom czytania i matematyki. To nie koniec: problemem jest też nadużywanie nieprawdopodobnych, katastroficznych scenariuszy dotyczących zmian klimatu, które prawdopodobnie przyczynia się do paraliżującego „doomizmu” i lęków klimatycznych wśród młodzieży (o czym pisaliśmy wcześniej). A to i tak tylko kilka spośród wielu przykładów.
Oczywiście są też tacy, głównie spoza akademii, którzy regularnie próbują upolityczniać i podważać naukę z konserwatywnych powodów ideologicznych. Zdarza się to również często w naszej dziedzinie badań nad zmianami klimatu i środowiskiem przyrodniczym. Mądrzejsze podejście do nauki w polityce i strategiach nie polega na wyborze strony, którą należy wspierać. Patologiczne upolitycznienie nauki jest problemem niezależnie od tego, jaki program polityczny jest realizowany.
[Ponieważ tekst jest kierowany do polskich czytelników, przytaczam także kilka przykładów upolitycznienia i ideologizacji uniwersytetów w Polsce:
a) Próby blokowania wykładów dr Magdaleny Grzyb (kryminolożki) na Uniwersytecie Jagiellońskim na temat przemocy wobec kobiet, z powodu jej „transfobii”.
b) Wyrzucenie mnie ze Śląskiego Festiwalu Nauki z powodu nagonki za „transfobię” i gróźb, że jeśli się tam pojawię, aktywiści zrobią zamieszki.
c) Otwarcie kierunku studiów z „queerowego ekofeminizmu” na Uniwersytecie Śląskim.
d) Wydarzenia normalizujące i propagujące prostytucję jako normalny zawód na uniwersytecie SWPS.
e) Wysyłanie fałszywych donosów na dr Katarzynę Szumlewicz na Uniwersytecie Warszawskim, za zwracanie uwagi na to, że tzw. inkluzywny język wyklucza kobiety.
f) Medialne i wewnętrzne ataki na Uniwersytet Pedagogiczny w Krakowie, za wycofanie się z programu afirmacji transseksualizmu.
g) Wydanie przez Radę Upowszechniania Nauki PAN ideologicznego i błędnego merytorycznie oświadczenia, opartego na ankiecie finansowanej przez aktywistów, na temat transpłciowości – przyp. red.].
Co zrobić z tym rosnącym zagrożeniem?
Co możemy zrobić, by zmienić ten trend? Instytucje naukowe mogą zacząć od przyjęcia raportu Kalvena z Uniwersytetu w Chicago na temat roli uniwersytetu w działaniach politycznych i społecznych. Stwierdza on, że uniwersytet jako instytucja musi pozostać neutralny w większości kwestii politycznych i społecznych, aby zapewnić szeroko zakrojone i energiczne debaty oraz różnorodne stanowiska wykładowców i studentów. „Uniwersytet jest domem i patronem krytyków, ale sam w sobie nie jest krytykiem” – zauważa stwierdzono w raporcie. Dziekan Stanford Law School, Jenny Martinez, niedawno podjęła podobne zobowiązanie w odpowiedzi na deplatforming na jej uczelni: „Nasze zaangażowanie w różnorodność, równość i inkluzywność nie będzie przybierać formy zabierania przez administrację stanowisk instytucjonalnych w bieżących kwestiach społecznych i politycznych, lub wykluczania bądź potępiania wykładowców o poglądach, z którymi niektórzy lub nawet większość się nie zgadza”.
Politycy, organy regulacyjne i ośrodki akredytacyjne zainteresowane rzetelnością naukową i zaufaniem publicznym, mogą rozważyć uczynienie takiego zobowiązania warunkiem wstępnym do finansowania i akredytacji.
Naukowcy, czy to jako jednostki, czy jako część organizacji, mają szeroki wybór sposobów angażowania się w politykę, jak to jeden z nas szczegółowo opisuje w książce „The Honest Broker”. Naukowcy mogą być „tylko naukowcami” (którzy całkowicie trzymają się z dala od polityki), arbitrami naukowymi (którzy tłumaczą wyniki badań naukowych na potrzeby polityki, zazwyczaj za pośrednictwem eksperckich organów doradczych), rzecznikami wybranych spraw (którzy opowiadają się za konkretnymi rozwiązaniami lub politykami, ale robią to w sposób przejrzysty i otwarty) lub uczciwymi rzecznikami alternatyw politycznych (którzy przedstawiają szereg opcji politycznych i ich oczekiwane wyniki). Wszystkie te role są ważne w społeczeństwie, a najważniejsze jest to, żeby społeczność ekspertów zastanowiła się nad swoimi możliwymi rolami i obowiązkami w ramach wspierania praktyk demokratycznych.
Zarówno instytucje, jak i poszczególni naukowcy polepszyliby swoje akademickie kompetencje i zaufanie publiczne, zobowiązując się do wolności badań naukowych, różnorodności punktów widzenia i konstruktywnego sporu, jednocześnie odrzucając odruchową stronniczość wiodących organizacji naukowych. Nauka wspiera całe społeczeństwo i całą jego różnorodność polityczną i społeczną.
Wszystkich, którzy chcą i mogą sobie pozwolić na dołączenie do grona Patronów tego bloga, zapraszam na https://patronite.pl/totylkoteoria. Dziękuję też serdecznie wszystkim dotychczasowym Patronom. Szczególne podziękowania dla najhojniejszych osób, a są to: Katarzyna, Daniel, Wojciech, Michał, Tomasz, Magdalena, Paweł, Jacek, Andrzej, Marek, Adam, Agnieszka, Milena, Łukasz, Miłosz, Agnieszka, Kacper, Marcin, Grzegorz, Małgorzata, Marcin.
„W 2015 roku Jonathan Haidt i Greg Lukianoff ostrzegli, że kampusy uniwersyteckie w coraz większym stopniu promują – w imię inkluzywności – nawyki intelektualne, które sprzyjają stanom lękowym i depresji. W książce „Rozpieszczony umysł”, w której rozwinęli swoją argumentację, podsumowali te nawyki jako trzy „Wielkie Nieprawdy”:
a) „co cię nie zabije, to cię osłabi” (katastrofizowanie);
b) „zawsze ufaj swoim uczuciom” (rozumowanie emocjonalne);
c) „życie to bitwa między dobrymi i złymi ludźmi” (myślenie dychotomiczne).
Musa al-Gharbi na łamach American Affairs niedawno szczegółowo opisał rosnącą liczbę dowodów naukowych na to, że Haidt i Lukianoff mieli rację, i że te błędne idee prawdopodobnie były głównym motorem kryzysu zdrowia psychicznego młodzieży, który w sposób nieproporcjonalny uderza w kobiety i dziewczęta o liberalnych poglądach politycznych. Co niepokojące, al-Gharbi przytacza wyniki ankiety, z której wynika, że u ponad połowy liberalnych kobiet w wieku od 18 do 29 lat zdiagnozowano zaburzenia psychiczne.”
No tak, „błędne idee” są głównym motorem kryzysu zdrowia, a w dawnych czasach „prawidłowych idei” kryzysu zdrowia psychicznego dzieci nie było. Być może dlatego, że wtedy dzieci nie miały prawa głosu, a w tych złych liberalnych czasach nie boją się szukać pomocy?
Ciekawym jest to, że na „dychotomiczne myślenie” pomstuje człowiek, który swoją rozpoznawalność zdobył na ugruntowaniu opozycyjnego biniaryzmu „liberalizm-konserwatyzm”, a jego najważniejsze dzieło, czyli „teoria fundamentów moralnych” to zbiór sześciu ostrych, opozycyjnych dychotomii.
Jonathan Haidt to dobry znajomy Martina Seligmana – twórcy „pozytywnej psychologii”. Jego „psychologia moralności” ma kilka wspólnych cech z jej starszą siostrą. „Pozytywność” opiera się na pięciu fundamentalnych cnotach: otwartość, nadzieja, zdolności przywódcze, skromność, humor. Z kolei „moralność” na sześciu: troska, sprawiedliwość, lojalność, autorytet, swiętość, wolność.
Głównymi zarzutami pod adresem psychologii pozytywnej jest: 1) szerzenie przekonań spójnych z dominującym przekazem kultury amerykańskiej (uniwersalizm), 2) Niepokojąca ewolucja poglądów: od wychwalania zalet „bycia szczęśliwym, przez głoszenie porad na „dobre życie”, aż po pouczanie na temat tego, jak powinno się żyć. Czy w przypadku „psychologii moralności” będzie podobnie? Według mnie będzie zdecydowanie gorzej.
Fragment z mało naukowego źródła, ale dobrze oddaje istotę problemu:
” Intellectual historian T. J. Jackson Lears argued in 2013 that there has been a recent reemergence of „nineteenth-century positivist faith that a reified 'science’ has discovered (or is about to discover) all the important truths about human life. Precise measurement and rigorous calculation, in this view, are the basis for finally settling enduring metaphysical and moral controversies.” Lears specifically identified Harvard psychologist Steven Pinker’s work as falling in this category. Philosophers John N. Gray and Thomas Nagel have made similar criticisms against popular works by moral psychologist Jonathan Haidt, atheist author Sam Harris, and writer Malcolm Gladwell.”
https://en.m.wikipedia.org/wiki/Scientism
Uniwersytety nie funkcjonują w próżni. Skoro prawdę cenzurują politycy, media i zwykli ludzie na swoim mikroskopijnym poletku, to dlaczego inaczej miałoby być w środowisku akademickim? Pamiętam czasy w PRL-u i wtedy studenci protestowali przeciwko wyrzucaniu z uczelni różnych osób niewrażliwi na medialne nagonki. Dziś protestują przeciwko wynajęciu sali na wykład osoby wskazanej niebłaganym palcem postępu przez „starszych i mądrzejszych”. A jeżeli ktoś uznaje tylko niektóre publikacje naukowe i wyśmiewa te, które prezentują inny pogląd (np. nominując do Biologicznej Bzdury Roku – taka subtelna aluzja :)), to do cenzury przykłada rękę, bo daje cenzorom pożywkę. Nie, uniwersytety nie są „coraz bardziej ideologiczne i upolitycznione”. Takie były zawsze. Tylko że kiedyś były reprezentowane różne ideologie i nurty polityczne, które ścierały się w niekończących się dyskusjach. Dzisiaj dominuje jeden nurt, a dodatkowo wielkie koncerny i fałszywi dobroczyńcy mogą zamówić dowolne badanie i wyciszyć inne. Kiedyś też mogły ale koncentrowały się na badaniach użytecznych dla nich czyli naukach stosowanych, dzięki czemu np. i matematykom coś skapnęło. Obecnie największe firmy są sponsorami socjalizmu gospodarczego (żeby ograniczyć powstanie potencjalnej konkurencji) i marksizmu kulturowego.