Obejrzałem ostatni odcinek programu „Sprawa dla reportera”, o którym od kilku dni głośno jest w mediach. Występujący w nim goście z problemami zdrowotnymi mogli skonfrontować się z lekarzami i uzdrowicielami, ale nie tylko. To niezwykle ciekawy materiał do analizy, dlatego postanowiłem napisać o nim tekst. Dla zainteresowanych, tutaj jest cały odcinek.
Kontekst odcinka „Sprawa dla reportera”
Odcinek „Sprawy dla reportera” skupił się na chorych, którzy nie mogą poradzić sobie ze swoimi problemami zdrowotnymi. W tle przeplatały się przede wszystkim motywy nie medyczne, lecz ezoteryczne, szamańskie, hochsztaplerskie i „uzdrowicielskie”. Byli tam m.in. rodzice chorego dziecka, zbierający pieniądze na kosztowną terapię.
Spośród bohaterów największą uwagę odcinka zwróciła jednak nauczycielka. Po udarze (przebytym w dość młodym wieku i nieleczonym od razu, lecz dopiero po ok. dwóch tygodniach) boryka się ona z zaburzonymi procesami poznawczymi i natręctwami. Jak sama twierdzi, ma problem z myśleniem. Czuje się jak osoba „bez duszy”, a doba mija jej tak, jak przed udarem upływało pięć minut. Próbowała zaradzić temu różnymi sposobami: rytuały szeptuch, kąpiele w soli, walka z pasożytami, bioenergoterapia. „Jeden z wróżbitów mówił, że w sierpniu będę już myśleć” – przyznała.
Z desperacji próbowała chwycić się czegokolwiek, mimo iż jej stąpająca twardo po ziemi matka była przeciw takim metodom. Dodajmy, że kosztownym – wycenionym na około 30 tysięcy złotych. Nic jednak nie pomogło. Cierpiąca kobieta sama stwierdziła, że takie zabiegi to absurd. Niestety nie doszła do wniosku, że zamiast tego powinna skupić się na rehabilitacji, być może też psychoterapii.
W wyemitowanym przed „debatą” reportażu, nagranym w mieszkaniu chorej, widać półkę pełną suplementów diety. Zapewne nie przypadkiem kamerzysta zwrócił uwagę także na ułożone równo i skrupulatnie książki, według tomów i kolorów, by podkreślić obsesyjno-kompulsywne cechy bohaterki.
Linia sporu
Oprócz głównych postaci, poszkodowanych przez los, w programie wystąpił też ksiądz (ks. prof. Andrzej Kobyliński), lekarze, reżyser (Krzysztof Zanussi), przedstawiciel Rzecznika Praw Pacjenta oraz uzdrawiaczki. W tym jedna twierdząca, że jest jasnowidzem i jasnosłuchem, druga – praktyczką biologii totalnej. Wszyscy rozprawiali o potencjalnych przyczynach chorób oraz o tym, jak można by pomóc cierpiącym na nie osobom.
Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, gdy obraz wideo przeniósł się do studia, to bardzo ciekawe konstelacje zgromadzone po obu stronach linii sporu. Z jednej siedzieli główni bohaterowie (chorzy) wraz z przedstawicielem Rzecznika Praw Pacjenta i uzdrawiaczkami (jedną była celebrytka, Tamara Gonzalez Perea, znana jako „Macademian girl”). Na ich stoliku stały minerały i kryształowa czaszka. Z drugiej: lekarze, ksiądz, reżyser, senator Lidia Staroń i poseł Jarosław Sachajko, nominowany do Biologicznej Bzdury Roku 2019.
Ciekawe, a w każdym razie niestereotypowe było to, że proponujące pseudomedyczne terapie uzdrowicielki były gromione przede wszystkim przez księdza. Rozjaśnić tę kwestię mogą jego motywacje. Był znacznie bardziej wzburzony niż zaproszeni do studia lekarze. Krytykując altmed odnosił się głównie do tego, że szarlataństwo nie jest spójne z nauczaniem Kościoła. Dla mnie to dobry przykład na to, że jedną zabobonnością – mniej szkodliwą – można zwalczać inne, bardziej problematyczne. Inna myśl, która mi się nasunęła: gdy tradycyjna religijność ustępuje, zwalnia się nisza, którą zaraz zapełnia coś nowego. W ten sposób tłumaczonych jest wiele neoreligijnych, absurdalnych a popularnych wierzeń popkulturowych i subkulturowych, wchodzących na miejsce konwencjonalnych poglądów i praktyk wyznaniowych.
Żeby rzecz jeszcze bardziej skomplikować, to wysłaniec z urzędu Rzecznika Praw Pacjenta był po stronie uzdrowicielek. W paranoicznym tonie przestrzegał przed lekarzami stosującymi „wlewy witaminowe” mające neutralizować skutki uboczne szczepień. Choć jego intencją była raczej krytyka antyszczepionkowców i altmedu, to wypowiedź jest zmontowana trochę tak, jakby chciał coś zarzucić lekarzom. Trzeba przyznać, że organizatorom udało się stworzyć niepowtarzalną atmosferę.
Forma dyskusji
Nie uważam, by zaproszenie szeptuch i uzdrawiaczek do programu wymagało ukarania organizatorów – jak niektórzy postulują. Dostrzegam, że dzięki aferze, która wybuchła po emisji tego odcinka, wiele osób zobaczy, że altmed nie działa. Wynika to jednak nie tylko z medialnej „inby”, jaka otoczyła całą sprawę, lecz wprost z samego tego groteskowego scenariusza: chora kobieta próbowała mnóstwa metod „alternatywnych” i żadna jej nie pomogła. To wybrzmiewa dość dobitnie, niezależnie od komentarzy zaproszonych lekarzy i uzdrowicielek oraz od krytyki w Internecie.
Jeśli miałbym się kogoś o coś czepiać, to o moderację dyskusji i montaż materiału ze studia. Nagranie jest pocięte tak, że na głupawe tezy hochsztaplerek lekarze nie w pełni mają szansę odpowiedzieć. Raz po raz wtrąca się Zanussi z quasifilozoficznymi refleksjami. Do tego w dodatku dołączone są fragmenty jego filmu „Struktura kryształu” (1969). Trochę tak, jakby za dużo naraz chciano do tego odcinka włożyć. W efekcie linii sporu było w nim znacznie więcej. Mieliśmy tu nie tylko konfrontację medycyny opartej na dowodach z altmedem. Było również starcie neoreligii z konwencjonalną religią. Było wplątanie w to sztuki (obrazy, książki, film), rejestrującej duchowość na zupełnie innym poziomie, wypieraną przez tandetne uduchowienie.
Na domiar tego wszystkiego z jednego frontu Sachajko i z drugiego przedstawiciel Rzecznika Praw Pacjenta sprowadzili rzecz do polityki, a Staroń w przyjacielsko-matczyny sposób przedstawiła własne doświadczenia. W łączących całość przerywnikach widzowie zobaczyli też, że istnieją pomysły wróżenia z kształtu pośladków (rumpologia; sam zetknąłem się z tym po raz pierwszy, a niejedno już widziałem).
Wszystko to sprowadza się do bardzo ważnego zastrzeżenia, gdy mówimy o tym, by nie cenzurować i nie zapraszać niewygodnych postaci. Nieocenzurowany materiał powinien być dobrze przygotowany i merytorycznie osadzony, dyskusja konstruktywnie moderowana, a całość adekwatnie zmontowana i skrojona dla odbiorców. Zadaniem dziennikarza jest rzetelne przedstawianie faktów i opinii, nie rzucanie haseł wygłodniałym uczestnikom programu i odbiorcom.
Soczyste bzdury a sprawa dla reportera
Zdecydowanie najbardziej pożywne bzdury programu wygłosiła mniej znana uzdrawiaczka, Olga Salomea, stawiająca kryształy i twierdząca, że jest „jasnowidząca”, „jasnosłysząca” i „jasnoczująca”. Mówiła, że ludzie już „przed narodzinami” planują sobie ciężkie przeżycia (np. „udar”), aby wyrosnąć na „istoty boskie”. A także, że ona sama patrzy „głębiej”: nie tylko na „przed narodzinami”, ale nawet na „poprzednie wcielenia”. Podczas wygłaszania stwierdzeń, że „widzi dusze na wylot”, zaproszony do studia ksiądz nerwowo i z rozjątrzoną miną kiwał głową. Na jego słowa o szarlataństwie „jasnowidzka” zareagowała, że ona taka nie jest. Jednak znacznie bardziej wymowna była mina profesora Janusza Heitzmana (psychiatry).
Myślę, że adekwatnie mimicznie zareagował także na wstęp „Macademian girl”, która przedstawiła się jako: terapeutka ustawień systemowych, praktyk totalnej biologii, soul kołcz, terapeutka uzdrawiania dźwiękiem. Następnie wygłosiła hit królowych banału: „Ja głęboko wierzę, że każdy z nas jest swoim własnym uzdrowicielem”. Odpowiedź księdza była również zaskakująco trafna: „Mam podejrzenie, że głosy czy szum, który czuje bohaterka naszego programu, jako konsekwencje poudarowe, mogą się pogarszać po odwiedzinach u szeptuchy”.
Następnie znany niegdyś z działań antyszczepionkowych Jarosław Sachajko przytoczył statystykę, że w Polsce jest bardzo mało lekarzy na tle reszty UE i polecił: „Musi Pani znaleźć normalnego neurologa (…) i nie może Pani dalej dawać się oszukiwać różnego rodzaju szarlatanom”. Całość tej części programu zakończyła niezawodna Tamara Gonzalez Perea. Rzuciła kolejnym banałem, tym razem o pięknej muzyce, którą następnie miała zaprezentować.
Etyka w odwrocie, moralność niedorozwinięta
Szybko wyszło na jaw, że Tamara Gonzalez Perea sprzedaje akcesoria „ezoteryczne”. W tym m.in. kryształową czaszkę, którą pokazała na stole w programie. Jeden z moich Czytelników, Piotr Habigier, skomentował to następująco: „Macademian Girl odkryła w sobie moc biologii totalnej i w wyniku oświecenia kiwa ludzi na czaszkach (…), reklamując je bez żenady kosztem chorego dziecka”. Okazuje się, że gadżety influencerki są dostępne znacznie taniej poza jej sklepem. To jednak nie wszystko. Niedawno media donosiły o tym, że godzinna sesja z tą „soul kołczką” to koszt ponad 500 złotych!
Tak, jak ks. prof. Andrzej Kobyliński powiedział w programie, że „niestety dość często religia nie łączy się z moralnością”, tak też jeszcze bardziej wyraźną prawidłowością jest, że niestety znacznie częściej z moralnością nie łączy się bycie influencerem. Wielokrotnie widziałem, że oferty współpracy, które otrzymywałem i zawsze odrzucałem – m.in. reklamowania olejków CBD, alkoholu, suplementów diety czy soków i mikstur rzekomo leczących z nowotworów – dość szybko przyjmowane były przez innych blogerów i ochoczo spieniężane. Tamara Gonzalez Perea, jako jedna z najpopularniejszych blogerek w historii polskojęzycznego Internetu, daje ponownie zły przykład reszcie walczących o byt celebrytów mediów społecznościowych.
Sprawa dla reportera?
Przeciwnie do absurdów i banałów uzdrawiaczek z programu, ja mam wobec tego wszystkiego konkretną refleksję. Przydałoby się, aby prowadzący takie dyskusje dziennikarze nieco lepiej przygotowywali się merytorycznie z danego tematu. Wystarczyłoby przeczytać kilka haseł w encyklopedii, żeby wiedzieć, że pomysły Perei i Salomei sensu nie mają. Bądź, w wersji dla leniwych: dać nieco więcej czasu antenowego zaproszonym specjalistom.
Schemat nie w pełni konstruktywnej moderacji rozmowy, nieco uproszczony przez formułę programu, jest bliźniaczo podobny do tego z Pytania na Śniadanie, gdzie kilka lat temu zwolenniczka badania „żywej kropli krwi”, prowadząca klinikę pseudomedyczną, skonfrontowała się z diagnostą laboratoryjną, dr Elżbietą Puacz (co opisywałem tutaj). Moja prośba do wszelkich dziennikarzy: przygotowujcie się faktograficznie z zagadnienia, które poruszacie. To wcale nie musi oznaczać rezygnacji z przyciągającej uwagę formuły. Być może nawet nie powinno. Mam wrażenie, że ta groteskowo-miszmaszowa wersja „Sprawy dla reportera” i postawa Elżbiety Jaworowicz mają w sobie coś spajającego i łagodzącego. Po prostu przydałoby się trochę więcej rzetelności i nieco mniej sensacyjności.
Artykuł ten mogłem napisać dzięki wsparciu na portalu Patronite. Jeśli Ci się podoba, zachęcam do odwiedzenia mojego profilu w tym serwisie i dołączenia do moich Patronów. Pięć lub dziesięć złotych nie jest dużą kwotą. Jednak przy wsparciu wielu mogę dzięki niemu poświęcać czas na pisanie artykułów, nagrywanie podkastów oraz utrzymywać i rozwijać stronę.
Rehabilitacja? Człowieku jak rehabilitowac brak myśli? Terapia? Byłam, jestem i guzik. Ustawienie kolekcji książek w porządku ich wydawania, to coś dziwnego, chyba tak to nawet wydawca przewidział.
Rehabilitacja po udarze wiąże się także z poprawą procesów poznawczych, o czym zresztą ogólnikowo mówiła senator Lidia Staroń.
„Nie uważam, by zaproszenie szeptuch i uzdrawiaczek do programu wymagało ukarania organizatorów” – ukarania – niekoniecznie. Potępienia – na pewno.
Prawdziwe dziennikarstwo nie polega tylko na zadawaniu pytań, ale przede wszystkim na weryfikacji źródeł. Dobry reporter nie zaprasza do programu osób szerzących dezinformację czy kłamstwa, bo nie są one wiarygodnymi źródłami (wręcz przeciwnie). Wbrew obiegowej opinii rzetelne dziennikarstwo nie polega na dawaniu czasu antenowego wszystkim, jak leci, w imię jakiejś wyimaginowanej obiektywności. To weryfikacja źródeł i faktów jeszcze przed programem/publikacją.
Dawanie głosu każdej ze stron, bez względu na sensowność argumentów, motywacje i interes, to po prostu leniwa forma infotainmentu, w której ciężar pracy związanej z weryfikacją faktów „dziennikarz” przekłada na odbiorcę. W rezultacie czas antenowy oddaje się szarlatanom, antyszczepionkowcom, denialistom klimatycznym i innym osobom, których obecność w mediach ma realnie wymierny, szkodliwy wpływ.
Nie tak to powinno działać i nie taka jest rola dziennikarza.
Teoretycznie tak. W praktyce jednak w ostatnich latach dziennikarze coraz częściej są równocześnie aktywistami (co de facto jest łamaniem etyki zawodowej), przez co dobór gości z „symetrystyczno-obiektywnego” przechodzi w „ideologiczno-łołkowy”. W idealnym świecie miałbyś więc rację, ale w prawdziwym świecie, jak to bywa, rzecz jest skomplikowana.
„W wyemitowanym przed „debatą” reportażu, nagranym w mieszkaniu chorej, widać półkę pełną suplementów diety. Zapewne nie przypadkiem kamerzysta zwrócił uwagę także na ułożone równo i skrupulatnie książki, według tomów i kolorów, by podkreślić obsesyjno-kompulsywne cechy bohaterki.” – to chyba nigdy nie widział prawdziwego zagospodarowania przestrzenie przez osobę z tym zaburzeniem – to jest zwyczajny pokoj osoby która lubi czytać książki 😉 – tak układają je bibliofile i nie ma tu zadnych zaburzeń 😉 to norma 🙂
Suplementy diety – to raczej norma u osób z jakimkolwiek schorzeniem czy dolegliwością, ponieważ obecnie „przecietna dieta” nie dostarcza niezbędnych składników odżywczych, a co dopiero mówić o tym by wspomagała procesy regeneracji… Polecam dane na temat zawartości substancji odżywczych w poszczególnych roślinach na przestrzeni lat. Suplementy przepisują też lekarze, tylko często nie mają wiedzy poza tą przekazaną im przez przedstawicieli handlowych odwiedzających ich gabinety…
Akurat w moim mieście mamy uczelnie kształcącą lekarzy i towarzystwo akademickie po obu stronach jest mi znane od środka… a tekst pożycz mi tę książkę z dietetyki bo coś się muszę dokształcić to słyszałam aż nazbyt często…
Pewnie niemała część bibliofili ma cechy anankastyczne. 😉 Znam osoby z tym zaburzeniem, które potrafią mieć bałagan („bo nie opłaca się sprzątać, jak i tak zaraz będzie bałagan/kurz itp.”; o anankastycznym zaburzeniu osobowości będę publikował wkrótce nowy podkast).
Co do suplementów diety nie zgadzam się – zwykłe odżywianie się owocami, warzywami, nabiałem, orzechami, drobiem itd. nie wymaga suplementacji. Jeśli ktoś co drugi dzień je gotowce z marketu – wtedy owszem, ale to nie jest prawidłowa dieta.
W roku 1646 Thomas Browne (MD) wydał Londynie Pseudodoxia Epidemica, w którym to dziele inspirowanym przez Novum Organum rozprawił się z uzdrowicielami i szeptuchami. Nie rozumiem zatem po co jeszcze wałkować kwestie rozstrzygnięte 376 lat temu.
Ciekawe kwestie!
Era wodnika wraca, ezoteryka przed wiedzą. Wielka Macierz przed Bogiem Ojcem… uczucia przed rozumem…