Istnieją okoliczności, w których ogrodnicy czy rolnicy są zmuszeni, aby opryskiwać uprawy środkami ochrony roślin. W przeciwnym razie mogliby stracić znaczną część plonów albo uzyskać zbiory porażone grzybami i w efekcie zatrute mikotoksynami, które nie nadawałyby się do spożycia. Są jednak również sytuacje, gdy zastosowanie pestycydów może być niepotrzebne lub nieść więcej ryzyka niż korzyści.
Pestycydy są jak leki
Środki ochrony roślin, czyli pestycydy zarejestrowane do ochrony roślin uprawnych, mają za zadanie chronić rośliny przed ich agrofagami. Tak, jak my otrzymujemy antybiotyk na infekcję bakteryjną, lek przeciwwirusowy na wirusową, przeciwgrzybiczy na grzybową lub środki parazytologiczne na pasożyty, tak też roślinom aplikuje się insektycydy przeciw niszczącym je owadom, bakteriocydy na bakterie czy fungicydy, aby pozbyć się szkodliwych grzybów, a w przypadku algicydów – glonów. Natomiast aby zwalczyć chwasty, stosuje się herbicydy.
Często w historii zdarza się tak, że ludzkość najpierw jest zaślepiona plusami nowych wynalazków, a dopiero po latach zaczyna dostrzegać i odczuwać negatywne konsekwencje ich stosowania w nadmiarze lub w ogóle. W poprzednim wieku, kiedy odkrywano nowe pestycydy, rolnicy stosowali je nadmiarowo lub czasem nawet niepotrzebnie. Wiedza na temat ich skutków ubocznych też była nieduża w porównaniu do dzisiejszej. Obecnie wiemy jednak, że środki ochrony roślin stosowane nieprawidłowo (nieumiejętnie, w nadmiarze, niezgodnie z instrukcją) mogą mieć działanie wielokierunkowe i negatywnie wpływać na jakość gleby, dzikie zapylacze, produkty spożywcze. Dlatego aktualnie ważnym nurtem rolnictwa jest koncepcja integrowanej ochrony roślin, a prawo nie dopuszcza nieprzebadanych lub niebezpiecznych środków ochrony roślin do obrotu.
Integrowana ochrona roślin
Koncepcja integrowanej ochrony roślin w Polsce wdrażana jest przede wszystkim przez Instytut Ochrony Roślin. W pierwszej kolejności stawia ona na niechemiczne – mechaniczne, agrotechniczne, biologiczne itp. zwalczanie szkodników i chorób, jeśli jest ono możliwe i wydajne. Integrowana ochrona roślin podkreśla też takie aspekty, jak zachowanie bioróżnorodności – a więc i specjalną ochronę terenów wrażliwych – a także dbanie o obecność organizmów, które są pożyteczne, zachowywanie higieny sprzętu rolniczego, aby ograniczyć przenoszenie patogenów (działania fitosanitarne), racjonalne stosowanie nie tylko pestycydów, ale i nawozów czy zasobów wodnych.
W integrowanej ochronie roślin pierwszeństwo powinny mieć odmiany bardziej odporne na szkodniki i choroby, dzięki czemu wymagające mniejszej ilości pestycydów (chociaż istnieje ewidentny spór w UE o to, czy należy zaliczać tu również odporność uzyskaną poprzez modyfikacje genetyczne dokonywane przez człowieka). Praktyki w integrowanej ochronie roślin obejmują też pojęcie progów ekonomicznej szkodliwości patogenów, oznaczające stosunek strat spowodowanych przez szkodniki do kosztów wynikających z zastosowania środków ochrony roślin (koszt preparatów, paliwa, pracy).
Stosowanie integrowanej ochrony roślin oficjalnie obowiązuje profesjonalnych użytkowników środków ochrony roślin w Unii Europejskiej od 2014 roku. Standardy unijne są tak wysokie, że nawet jeśli stężenie pozostałości jakiegoś pestycydu w żywności będzie kilkakrotnie wyższe od tego dopuszczalnego, to jego incydentalny wpływ na zdrowie człowieka i tak będzie nieodczuwalny.
Kiedy pestycydy są potrzebne?
Wyobraźmy sobie sytuację, w której rolnictwo przestaje stosować środki ochrony roślin. Co by się wtedy wydarzyło? Przede wszystkim w wielu uprawach spadłaby ilość i jakość plonów. Z tej samej powierzchni zbiory byłyby mniej obfite, a do tego większa ich część nadawałaby się do kosza z uwagi na porażenie grzybem czy roślinne infekcje bakteryjne. To zaś miałoby swoje dalsze konsekwencje. Na przykład takie, że aby uzyskać tę samą ilość żywności musielibyśmy wykorzystywać więcej terenów pod uprawy. Oznaczałoby to mniej miejsca na rzecz lasów, łąk, torfowisk itp. Byłoby po prostu niekorzystne z perspektywy ochrony środowiska. Byłoby również niekorzystne gospodarczo, osłabiając konkurencyjność europejskiego rolnictwa względem innych – jak ma to miejsce przy rolnictwie ekologicznym.
Poza tym nie zastosowanie fungicydów prowadziłoby do większej ilości mikotoksyn w produktach spożywczych. A te, oprócz tego, że w dużym stężeniu mogą zabić (zanim poznano ich działanie, zatrucia całych wiosek i miasteczek zdarzały się notorycznie), to spożywane regularnie, w małych ilościach, podnoszą ryzyko wielu chorób, w tym nowotworów wątroby.
W krajach biednych i rozwijających się jest jeszcze kwestia głodu i niedożywienia w populacji. Niedoregulowana dystrybucja żywności w skali międzynarodowej – której ucywilizowanie, jak widać choćby po wydarzeniach dotyczących działań Rosji na Ukrainie, jest bardzo trudne lub wręcz niemożliwe – sprawia, że chociaż możemy mieć w niektórych miejscach nadmiar żywności i eksportować ją tym, którzy dobrze za nią zapłacą, to w innych regionach świata jedzenia wciąż brakuje. Dla znajdujących się w takim położeniu krajów pestycydy (środki ochrony roślin i preparaty biobójcze) to nie tylko kwestia ochrony środowiska i minimalizowanie ryzyka nowotworów, ale też kwestia bezpieczeństwa żywnościowego, czyli dostępu do żywności.
Konflikt o pestycydy
Istnieje wyraźny konflikt o pestycydy w świecie Zachodnim. Po jednej jego stronie są ekoaktywiści, po drugiej branża rolno-spożywcza. Obie mają swoje racje, jak również obie naciągają pewne fakty – pod wpływem ideologii w pierwszym przypadku i chęci zysku w drugim.
Aktywiści patrzą w sposób czarno-biały, przekonując, że pestycydy powinny być całkowicie zakazane. Stąd też regularnie organizują kampanie – według mnie dezinformacyjne – na rzecz zakazu stosowania glifosatu czy neonikotynoidów, pomimo iż liczne badania dowiodły, że glifosat jest mniej toksyczny od witaminy D czy kofeiny, oraz że w skali długoterminowej nie powoduje nowotworów (przypadki takowych u rolników okazywały się wynikać najprawdopodobniej z wieloletniego wdychania spalin z maszyn rolniczych).
Nie będę symetryzował – aktualnie ewidentnie w błędzie jest strona ekoaktywistów. Jednakże trzeba na rzeczy spojrzeć z szerszej perspektywy. Zieloni działacze to często wychowankowie przeciwników nadmiernego stosowania pestycydów w XX wieku. Zaszczepiona im niechęć nie ma obecnie ugruntowania w rzeczywistości, ale miała je kilka dekad temu. Pogoń za zyskiem przez branżę rolno-spożywczą, a w szczególności przez amerykańskie koncerny z tego sektora, faktycznie skutkowała niepotrzebnym, nadmiarowym wykorzystywaniem pestycydów, jak i innymi szkodliwymi działaniami. Dzisiejsi ekoaktywiści żyją resentymentem do tamtych czasów. Silne negatywne emocje przysłoniły im fakt, że wiele się zmieniło, że Unia Europejska nałożyła bardzo wysokie standardy i problem został zmarginalizowany. Historia pełna jest społecznych i ideowych bitew o coś, co rozgrywa się już tylko w umysłach zaangażowanych w temat ludzi.
Kiedy nie należy stosować pestycydów?
Przede wszystkim nie ma sensu opryskiwać upraw bez wyraźnego powodu, „na zapas”, „na wszelki wypadek”. Środki ochrony roślin, zgodnie z zasadami integrowanej ochrony roślin (ale też zdrowym rozsądkiem), stosuje się tylko wtedy, kiedy jest to konieczne i gdy inne, niechemiczne metody, nie poskutkowały.
Wiele współczesnych norm i aktów prawnych w Europie wprost zakazuje stosowania pestycydów w określonych sytuacjach, dawkach, formach. Częściej są to twarde zakazy, rzadziej formalne rekomendacje. Odnoszą się one przede wszystkim do rolnictwa i ogrodnictwa jako branży, w dużo mniejszym stopniu zaś do ogrodnictwa przydomowego czy działkowego. Jeśli kupowaliście kiedyś pestycydy w sklepie, zapewne zauważyliście, że były one w zamkniętej na klucz gablocie – nawet w dużym markecie – do wydania jedynie przez pracownika (wyjątkiem są insektycydy na owady domowe, czyli produkty biobójcze na komary czy pluskwy, które nie są środkami ochrony roślin). Istnieje też zbiór preparatów agrochemicznych, które kupić oraz stosować może jedynie „użytkownik profesjonalny”, czyli osoba z certyfikatem, po odpowiednim przeszkoleniu.
Okolicznością, w której nie powinno się stosować insektycydów – środków ochrony roślin przeciwko owadom – jest obecność pszczół na roślinach, które chcemy opryskać. Jak każdy miał okazję zaobserwować, zapylacze poszukują pyłku i nektaru głównie za dnia. Po zmierzchu, i tym bardziej po zmroku, wracają do swoich kryjówek. Stąd też nakazane jest opryskiwanie upraw atrakcyjnych dla zapylaczy (kwitnących lub pokrytych spadzią wydzielaną przez mszyce) po oblocie pszczół. W praktyce jest to wieczór lub noc. Ciekawy przypadek odnoszący się do tego wątku miał miejsce na Pomorzu w roku 2018, kiedy to rolnik zbyt wcześnie spryskał uprawy rzepaku, zanim pszczoły wróciły do uli, w efekcie czego miliony z nich zginęły. Organizacja Greenpeace zmanipulowała wtedy opinię publiczną i zaczęła straszyć wymieraniem pszczół i pestycydami, zamiast uczciwie napisać, że rolnik zastosował pestycyd w nieprawidłowy sposób.
Ważne jest też pojęcie karencji, oznaczające minimalny okres od zastosowania pestycydu do zebrania plonu z opryskanych roślin. Jego długość zależy od tego, jaki do konkretnie środek ochrony roślin, w jakiej sytuacji stosowany i, przede wszystkim, ile trwa jego rozpad w roślinie. Chodzi o to, by zebrane warzywa, owoce czy ziarna, nie zawierały stężeń wyższych, niż te dozwolone w UE (a więc i w Polsce). Przykładowo, jeśli zbiory planujemy za 3 dni, to nie możemy do oprysku użyć preparatu z okresem karencji wynoszącym 7 dni. Jest to mądry sposób na ochronę konsumentów przed ewentualnym narażeniem na za duże dawki pestycydu. Państwowa Inspekcja Ochrony Roślin i Nasiennictwa dokonuje regularnych badań co do przestrzegania przepisów i zaleceń dotyczących karencji oraz dopuszczalnych ilości pestycydów w produkcie rolnym. Z kolei żywność na półkach sklepowych, na targowiskach i na granicy kontroluje pod kątem pozostałości pestycydów Sanepid, co, na marginesie, stanowi kolejny z argumentów przemawiających za jego lepszym dofinansowaniem.
Jakby tego było mało, rolnicy są zobligowani do „prowadzenia i przechowywania przez 3 lata dokumentacji zawierającej nazwę środka ochrony roślin, czas zastosowania i zastosowaną dawkę, obszar lub powierzchnię lub jednostkę masy ziarna i uprawy lub obiekty, na których zastosowano środek ochrony roślin”, jak podaje Państwowa Inspekcja Ochrony Roślin i Nasiennictwa. To natomiast ponownie przywodzi na myśl skojarzenie pestycydów z lekami, bo ich wykorzystanie, podobnie jak proces leczenia człowieka w poradni, musi być dokumentowane i obowiązkowo przechowywane przez jakiś czas.
Ważne ograniczenia
Są pewne obszary na których nie można stosować środków ochrony roślin, np. otwarte tereny zielone, do których każdy ma swobodny dostęp. Z kolei na terenach rolniczych obowiązują strefy buforowe, czyli minimalne odległości względem obiektów wrażliwych, jakie trzeba zachować podczas oprysków. O ile w instrukcji użytkowania środka ochrony roślin nie jest podana inna odległość, trzeba zachować 20-metrową strefę buforową dla pasiek, parków narodowych czy ujęć wody.
Jest też wiele innych ważnych kwestii odnoszących się do ograniczania lub nie stosowania pestycydów. Wątpliwe „eksperymenckie” sposoby wykorzystywania pestycydów przeciwko glonom z nadzieją, że pozbędziemy się nimi chwastów, mogą się kojarzyć z braniem antybiotyku na alergię. A swawolne mieszanie różnych substancji ochronnych w wierze, że razem będą „mocniejsze”, jest trochę jak popijanie leków alkoholem „dla wzmocnienia efektu”.
W Unii Europejskiej zakazane są również opryski środkami ochrony roślin z powietrza, czyli tzw. sprzętem agrolotniczym. Istniało wiele powodów dla podjęcia takiej decyzji, z których jednym z ważniejszych była słaba precyzyjność i wysokie ryzyko trafienia pestycydu w niepożądane miejsce. Znaczenie miał też resentyment Europejczyków do rozpylania DDT i innych substancji, a mało co tak motywuje ludzi do zakazów i ograniczeń, jak negatywne skojarzenie. Jedynie w celu ochrony lasów możliwe jest warunkowe dopuszczenie do aplikowania środków ochrony roślin z samolotu, bowiem wyjątkowe okoliczności wymagają czasem uchylania lub zmiany reguł, które w przeciętnych warunkach mają sens.
Artykuł napisałem w ramach współpracy z Polskim Stowarzyszeniem Ochrony Roślin.
Jako zajmujący się integrowaną ochroną już od 1979 r. – naukowo, praktycznie – doradztwo, prowadzący szkolenia dla rolników wiele lat…
Cóż koncepcja nie jest nowa i tak pierwotnie jak i teraz, ma przede wszystkim poprawić opłacalność, obniżyć liczbę zabiegów i koszty, co początkowo tylko „przy okazji” zmniejszało – zmniejsza też negatywny wpływ na środowisko i ogranicza skażenie żywności. Jednak obecnie cele są nie tylko ekonomiczne i proekologiczne ale i bardziej dalekosiężne – ogólne.
Polecam zapoznanie się np. z fundamentalną tutaj pracą „The New Integrated Pest Management Paradigm for the Modern Age, (Dara 2019)
Ten nowy paradygmat – model, przedstawia całościowo czynniki ludzkie, środowiskowe, społeczne i ekonomiczne, czyli wszystkie te, które mają wpływ nie tylko na „zarządzanie szkodnikami” w sensie także choroby i chwasty, ale i ogólnie produkcję żywności. Cele integrowania ochrony są bowiem obecnie także socjalne i polityczne – ma ona głównie zapewnić wszystkim ludziom z czasem coraz bardziej równy dostęp do żywności.