Niedostępność mieszkań samych w sobie bądź ich horrendalnie wysokie i nieadekwatne ceny wynajmu oraz kupna. Niestabilne zatrudnienie i umowy śmieciowe. Niskie zarobki. Rynek pracy dyskryminujący rodziców, a zwłaszcza matki. Mało miejsc w żłobkach i przedszkolach. Przenoszenie życia towarzyskiego do świata wirtualnego i problemy ze znalezieniem partnera. Zbyt późne zakładanie rodziny. Indywidualizm społeczno-kulturowy oraz wartości premiujące egoizm i konsumpcjonizm. To główne elementy składające się na europejski kryzys demograficzny. Pytanie, co zrobić, by mu zaradzić? Jak odwrócić katastrofalne trendy i zapobiec głębokiej zapaści społecznej, socjalnej, zdrowotnej, gospodarczej, strukturalnej? Oraz czy imigranci mogą pomóc załatwić problem?

 

Jest to ósmy artykuł z serii demograficznej.

Pierwszą część znajdziesz tutaj: „Czy Polskę i UE czeka kryzys demograficzny?

Drugą część znajdziesz tutaj: „Przeludnienie Ziemi to mit? I jak to się ma do klimatu?” 

Trzecią część znajdziesz tutaj: „Katastrofa demograficzna w Europie i jej skutki” 

Czwartą część znajdziesz tutaj: „Europejki chcą mieć 2-3 dzieci, ale nie mają” 

Piątą część znajdziesz tutaj: „Jakie są przyczyny zapaści demograficznej w UE?” 

Szóstą część znajdziesz tutaj: „Czemu młodzi odkładają rodzicielstwo na potem?” 

Siódmą część znajdziesz tutaj: „Skąd się bierze wypalenie rodzicielskie?” 

Dziewiątą część znajdziesz tutaj: „Jak zwiększyć dzietność w Europie?

Dziesiątą część przeczytasz tutaj: „Czy dzieci dają szczęście?” 

Jedenastą część znajdziesz tutaj: „Rozwój demograficzny czy regres demograficzny?

 

imigranci

 

Kryzys demograficzny i świadomość problemu

Jarosław Kaczyński – prezes rządzącej Polską od 2015 roku partii Prawo i Sprawiedliwość (PiS) powszechnie nielubiany, ale doceniany za myślenie strategiczne w polityce – powiedział w maju 2021 roku w wywiadzie dla „Interii”, że „istnieją te społeczno-gospodarcze przesłanki, które powodują, że kobiety boją się zachodzić w ciążę. Będziemy to korygować.” [1]. Szef PiS przyznał, że ma świadomość problemów społecznych i gospodarczych, rzutujących na demografię. I chce je naprawiać.

 

Jednocześnie obnażył swą bezsilność wobec kulturowych przyczyn kryzysu demograficznego: „Proszę spojrzeć: Warszawa jest bardzo bogata, a dzieci rodzi się niewiele. W dużej mierze to kwestia kulturowa. W moim pokoleniu młode kobiety uważały małżeństwo i dzieci za coś zupełnie oczywistego, w panów pokoleniu jest zupełnie inaczej. Możemy pomagać, ułatwiać, namawiać – ale kwestie mentalnościowe są trudne do przeskoczenia (…) Nie wiem, jak to zmienić i tu, uczciwie mówiąc, przyznaję się do bezradności”.

 

 

Jednak po zgłębieniu zagadnienia indywidualizmu i pokrewnych mu wątków, ich wpływu na ambicje zawodowe, aspiracje życiowe, podejście do związków i zakładania rodziny, czy wreszcie decydowanie się na drugie albo trzecie dziecko, sprawa nie wydaje się już aż tak niejasna. A „kwestie mentalnościowe”? Przecież według rozlicznych badań w całej Unii Europejskiej kobiety chcą mieć dzieci, tak jak chciały ich matki, babki i prababki.

 

Przeciwdziałanie zapaści demograficznej a imigranci

Kompleksowe podejście do kryzysu demograficznego powinno być rozpatrywane nie tylko pod podział na przyczyny techniczne (dotyczące mieszkalnictwa, rynku pracy czy opieki instytucjonalnej nad dziećmi) oraz kulturowe (odnoszące się głównie do indywidualizmu i jego skutków) i z uwzględnieniem ich graniczności – bo w końcu na późne zakładanie rodziny składa się i indywidualistyczny, egoistycznie pojmowany samorozwój i niestabilność zatrudnienia czy słaby dostęp do mieszkań dla młodych ludzi.

 

Szeroko zakrojony i mądrze przygotowany program musi być rozpisany na lata. I uwzględniać grupy, do których określone działania w jego ramach będą kierowane: osób młodych, dopiero łączących się w trwałe pary; ludzi dalej młodych, ale zwykle nieco starszych, zakładających już rodziny, stojących przed decyzją o pierwszym dziecku; par będących rodzicami jednego dziecka; rodziców dwójki bądź trójki dzieci; mieszkańców wsi, małych i średnich miast oraz dużych aglomeracji miejskich; osób uboższych i średniozamożnych. Nie można też pominąć w tym miejscu obywateli innych państw, czyli obcokrajowców. Jaką rolę do odegrania będą mieli imigranci?

 

Imigranci

 

Imigranci w Unii Europejskiej

Kryzys migracyjny z 2015 roku rozbudzał emocje wielu Europejczyków z powodów humanitarnych i kulturowych. Jak również historycznych oraz kwestii bezpieczeństwa. Dla pragmatycznych polityków i technokratów – z pewnością już od co najmniej dekady zdających sobie sprawę z damoklesowego miecza demografii i pękającej nici, na jakiej zwisał nad ich państwami – było jasne, że jest to okazja, by otworzyć się na miliony ludzi. Przy jednoczesnym poparciu niemałej części mieszkańców kontynentu dla tego pomysłu. Czujących potrzebę udzielenia schronienia uciekającym przed wojną czy wyzyskiem albo po prostu szukającym lepszego życia.

 

Szybko jednak okazało się, że kraje członkowskie Unii Europejskiej podzieliły się. Na te chętne przyjmowaniu przybyszów. Na takie, które nie były z tego zadowolone, ale nie podnosiły twardego sprzeciwu. Wreszcie i te otwarcie blokujące sprowadzanie uchodźców i późniejsze relokowanie ich z bardziej obłożonych rejonów. Powstał chaos, a nawet w uznawanych za oazę porządku Niemczech czy w Szwecji [2] pracownicy socjalni i urzędnicy obsługujący domy uchodźców nie dawali sobie w wielu miejscach rady z zarządzaniem sytuacją. Zwłaszcza w roku 2015 i 2016. Jednocześnie Hiszpania, Włochy czy Grecja – wciąż niepozbierane po kryzysie finansowym z 2008 roku i w których zapaść demograficzna dawała się coraz mocniej we znaki – będące wówczas bramami UE, stanowiły źródła dramatycznych doniesień o martwych ciałach wyrzucanych na brzeg. O konfliktach między imigrantami a lokalną ludnością czy o złych warunkach sanitarnych, jakie panowały w obozach dla uchodźców.

 

Tubylcy i imigranci oraz antagonizacja w mediach

Ksenofobiczne i rasistowskie nastroje kierowane przeciwko Afrykanom i Azjatom migrującym do Europy były rozbudzane odgórnie przez niektórych polityków i aktywistów, a gdy szybko okazało się, że mały, ale jednak odczuwalny i zauważalny odsetek nowych mieszkańców UE stanowią terroryści lub ich pomocnicy [3], którzy wtopili się w tłum uchodźców, coraz większe masy zwykłych ludzi zaczęły być negatywnie nastawione do otwartej polityki migracyjnej. Z kolei dla zwolenników bezwarunkowego otwarcia każdy, kto przejawiał choćby szczątkowe wątpliwości co do czegokolwiek – procedur, wiarygodności statystyk, zarządzania – zostawał okrzyknięty faszystą i ofensywnie napiętnowany. W tamtym czasie wyrażenie wyważonej opinii lub obaw bardzo często wiązało się ze ślepymi oskarżeniami. O chęć zabijania uchodźców z jednej strony albo o wspieranie islamistycznego terroryzmu z drugiej.

Taka szerokiej skali antagonizacja, która utrudniła przebrnięcie przez kryzys i ograniczyła prowadzenie wolnych i racjonalnych dyskusji, a w efekcie społeczne przepracowanie tematu i oswojenie się z nim (jak również osiągnięcie zrozumienia i konsensusu), była możliwa w znacznej mierze dzięki istnieniu mediów społecznościowych i była napędzana przez fabryki rosyjskich trolli, rosyjskich agentów oraz polityków. Podobnie jak dezinformacja co do wydarzeń związanych z uchodźcami [4].

 

Polaryzację debaty i pomijanie merytoryki i faktografii w temacie wojen wymuszających ucieczkę ludności nakręcały też media, ciesząc się dzięki temu większym przywiązaniem widzów, słuchaczy i czytelników do prezentowanych na swoich łamach narracji i w efekcie do zwiększania oglądalności [5]. Już przed przeczytaniem czy obejrzeniem materiałów, wiadomo było, czego się spodziewać po publicystach i komentatorach, zależnie od tego, dla jakiego medium pracowali. W prawicowych zarzucanie naiwności, wspieranie terroryzmu i antagonizowanie „na zewnątrz”, przeciw uchodźcom. Pokazywanie, że imigranci są niepożądani. W lewicowych prezentowanie wyższości moralnej, oskarżenia o nieprzyjmowanie większej liczby ludzi i antagonizowanie „do wewnątrz”, przeciwko tubylcom niechętnym otwieraniu granic.

 

Imigranci i tubylcy: kultura i obyczaje

Pytanie, czy gdyby rządy europejskie oraz Komisja Europejska zyskały zdolność zapanowania nad migracją, regulowania jej i zarządzania nią – na tyle, na ile to możliwe – mogłaby stanowić ona realne narzędzie mitygacji kryzysu demograficznego? Czy imigranci będą elementem rozwiązywania problemu?

 

Co najmniej drugim, a być może nawet równorzędnym pytaniem jest też to o tożsamość religijną i kulturową. Oraz o obyczaje przybyszów, których pomimo najlepszych chęci nie da się zignorować. Co dobitnie pokazuje względnie dobry stosunek mieszkańców starej Unii do obywateli z rozszerzenia w 2004 roku i późniejszych, w porównaniu do podejścia do migrantów z Afryki i Azji. Czy choćby optymistyczne nastawienie Polaków do licznie osiedlających się w Polsce Białorusinów i Ukraińców [6]. Przy jednoczesnej niechęci do przyjmowania uchodźców z krajów islamskich. Polska, wraz z Litwą i Słowacją, są też jednymi z tych krajów, w których w ostatnich latach akceptacja dla migrantów wyraźnie wzrosła [7].

 

O konfliktach między lokalnymi społecznościami europejskimi a nowymi mieszkańcami – dotyczących stosunku do dzieci, kobiet, monogamii, gejów, roszczeniowego podejścia do zasiłków i opieki socjalnej, lekceważenia zwyczajów oraz prawa panującego w państwach europejskich – donosiły media austriackie, niemieckie, szwedzkie czy francuskie, po początkowym odgórnym wyciszaniu tych tematów, by nie wzmagać nastrojów antyimigracyjnych. Z czasem coraz trudniej było je przemilczać, bo regularnie wybuchały tu i tam, gdzie pojawiali się imigranci. W reportażu „Moraliści” [2] bez popadania w przesadę uchwyciła je (w kontekście Szwecji) Katarzyna Tubylewicz.

 

Różne oblicza imigracji

Migracja jest zjawiskiem występującym od zawsze. Imigranci istnieją od niepamiętnych czasów. W przeciwieństwie do dużych społeczeństw, zawiązywanych w formie państw (czy konfederacji, jak w przypadku dzisiejszej UE), w których funkcjonujemy, organizujemy się, które pozwalają uporządkować złożoność wielomilionowych interakcji między ludźmi (i sektorami ich działalności) na odmiennych płaszczyznach i umożliwiają wypracowanie dobrobytu.

 

Istnieją różne rodzaje migracji. Tutaj chcę skupić się na międzykrajowej, międzykulturowej i międzyreligijnej. Odbywającej się często z krajów biedniejszych do bogatszych. Z Azji i Afryki do Europy. Z państw muzułmańskich do ponowoczesnych państw chrześcijańsko-laickich. A w przypadku Francji i innych narodów mających historię kolonialną, również z byłych kolonii. To głównie w takiej migracji nadzieje pokładają demograficzni optymiści.

 

Zasadniczo migracja prowadzi do napływu lub odpływu ludności z danego miejsca. Może mieć różne oblicza. Na przykład jeśli przybyszami są głównie młode osoby, odmładzają one demograficzną strukturę wiekową. Gdy większy udział wśród danej fali migracji mają mężczyźni, w miejscu docelowym zaburza się demograficzny rozkład płci w społeczeństwie. Jak miało to miejsce za czasów kolonizacji obu Ameryk, kiedy zajmujące nowy kontynent grupy składały się głównie z mężczyzn. Podobnie jak sprowadzane potem zbiorowiska niewolników. Czy odwrotnie, w czasie II Wojny Światowej emigracja mężczyzn na front spowodowała ich niedobór w regularnym społeczeństwie. Z kolei kiedy z państwa biednego emigrują ludzie lepiej wykształceni, traci ono część swojego potencjału inteligenckiego na rzecz innego kraju. Określa się to mianem demograficznego drenażu mózgów.

 

Czy imigranci uratują Europę przed kryzysem demograficznym?

Z punktu widzenia dzisiejszej, wyludniającej się Europy, migracja do wszystkich państw członkowskich byłaby wysoce pożądana. Przejrzyste procedury przyznawania prawa do pobytu. Programy asymilacji językowej. Nauka dla dzieci imigrantów. Lokowanie rodzin w różnych miastach i dzielnicach, aby przeciwdziałać powstawaniu biednych „gett” imigranckich, na rzecz ogólnospołecznej integracji. Dobrze zorganizowana praca urzędów do spraw cudzoziemców (kilka lat temu pomagałem załatwić różne formalności koledze z Indii i jego żonie, którzy przyjechali do Polski na studia doktoranckie; na długo zapamiętam chaos w krakowskim Urzędzie ds. Cudzoziemców, niemalże koczowanie na jego korytarzach i wokół budynku, pomaganie innym obcokrajowcom w wypełnianiu dokumentów podczas czekania w kolejce, przyjeżdżanie tylko po to, by pocałować wyświetlacz maszyny, w której skończyły się numerki dla obywateli spoza UE na dany dzień).

 

Do wszystkiego tego nowoczesny i sprawny aparat państwowy powinien podchodzić profesjonalnie. Nie tylko przez wzgląd na cechy, którymi zwykle się szczyci; na budowanie nielekceważącego podejścia do przybyszów i na bezpieczeństwo, ale także z uwagi na świadomość, że w ten sposób mityguje się zapaść demograficzną.

 

Jak niemal każde działanie bądź zaniechanie, również otwieranie UE na imigrację ma plusy i minusy. A co za tym idzie – zwolenników i przeciwników. Korzyści są dość oczywiste i bezdyskusyjne: imigranci zapełniają lukę demograficzną; stanowią siłę roboczą; ponieważ są zwykle ludźmi młodymi, to odmładzają społeczeństwo; poprzez mieszane związki z tubylcami zwiększają różnorodność genetyczną; wnoszą także świeżość społeczną i mogą wzbogacać kulturowo. Imigranci pomogą w łagodzeniu europejskiej katastrofy demograficznej, ale sami przed nią nie uratują. Nie bez zwiększenia dzietności wśród rodowitych Europejek. Dodatkowo, niemądrze organizowana i źle zarządzana imigracja może narobić wiele bałaganu. Dlaczego?

 

Imigranci nie zaspokoją potrzeb?

Przede wszystkim trzeba mieć na uwadze fakt, który może zburzyć nastrój zwłaszcza demograficznym optymistom, kładącym swe nadzieje w imigrantach, że nawet bardzo duże wzmożenie migracji do UE nie uratuje kontynentu przed demograficzną zapaścią. Same tylko Niemcy „do 2050 roku będą potrzebować od 276 000 do 491 000 osób rocznie z krajów spoza UE” [8] – głosi raport z 2015 roku. Wtórował mu w sierpniu 2021 Detlef Scheele, prezes zarządu Federalnej Agencji Zatrudnienia i polityk SPD [9].

 

Dla członków starej Unii (sprzed rozszerzeń od 2004 roku) i Wielkiej Brytanii potrzeba by było dziesiątek milionów imigrantów, aby współczynnik obciążenia demograficznego (stosunek osób w wieku produkcyjnym względem niepełnoletnich i emerytów) nie pogarszał się do 2035 roku [10]. To samo dotyczy państw nowej Unii, adekwatnie do ich populacji i obecnej w nich zapaści demograficznej. Tymczasem w roku 2020 w UE pracowało 188,9 milionów osób, z czego 4,6% to byli imigranci spoza UE. Jednocześnie wśród ogółu Europejczyków w wieku produkcyjnym zatrudnionych było ponad 70% i niespełna 60% przybyszów spoza wspólnoty [11].

 

Imigracyjne zróżnicowanie regionalne

Jedna z nowszych projekcji, opublikowana w 2021 roku przez think tank „Center for Global Development”, wskazuje że dla Unii Europejskiej i Wielkiej Brytanii „całkowita liczba nowych migrantów do roku 2050 może wynieść 24,5 miliona”, w tym niespełna 7 milionów z Afryki [12] (co warte odnotowania, autorzy zwracają też uwagę, że zwiększenie zatrudnienia wśród kobiet, podniesienie wieku emerytalnego i robotyzacja będą jedynie małymi podpórkami w odniesieniu do przeciwdziałania negatywnym skutkom ekonomicznym i społecznym europejskiej zmiany demograficznej). To za mało, by zażegnać kryzys demograficzny, a rozłożenie fal migracji po Europie też nie będzie równomierne. „Gdybyśmy imigrantami chcieli adresować wyzwania związane z niską dzietnością, musieliby oni osiedlać się głównie w krajach Europy Środkowo-Wschodniej. Krajach bałtyckich oraz basenu Morza Śródziemnego. Czyli między innymi w Polsce, Rumunii, Bułgarii, Litwie, Łotwie, Włoszech, Hiszpanii czy Grecji” – mówi Barbara Janta z University of Warvick.

Kolejnym wyzwaniem jest kwestia przejmowania przez migrantów zachowań prokreacyjnych obecnych w krajach, w których się osiedlają. Zazwyczaj ich dzietność jest niższa niż w krajach, z których pochodzą. „W państwach postkolonialnych, takich jak Wielka Brytania, imigrantki zwykle nie mają tyle dzieci, ile miałyby w krajach swojego pochodzenia” – stwierdza badaczka. Zaznaczając, że są wyjątki, jak na przykład sytuacja obserwowana wśród Polek w Wielkiej Brytanii, których współczynnik dzietności jest wyższy niż w Polsce.

 

Imigranci dzieci

 

Swojskość i tożsamość kulturowa główną przeszkodą dla imigracji?

Jednak wygląda na to, że kluczowy problem z przyjmowaniem imigrantów leży zupełnie gdzie indziej: w tożsamości. Prawem europejskich tubylców jest, by móc ją zachować i pielęgnować. Co przy masowej imigracji ludzi o zupełnie innych uwarunkowaniach kulturowych, jest kłopotliwe. Codzienne doświadczenia wielu osób, organizacji czy urzędów, zdobyte w ciągu minionej dekady, nie pozostawiają złudzeń. Nie pozwalają zaprzeczyć istnieniu tej trudności.

Powszechnie przytaczana narracja na temat niechęci do imigrantów spoza Europy mówi o ksenofobii i rasizmie przeciwników otwierania granic. Jednak Iwan Krastew i Sephen Holmes – autorzy książki „Światło, które zgasło” – przytaczają bardziej wnikliwą i zniuansowaną argumentację [13], według której mieszkańcy zwłaszcza Europy Wschodniej i Środkowej (ale też ogólnie regionów zapomnianych czy zaniedbanych przez ludzi i organizacje wielkiego świata) martwią się o wyraźny niż demograficzny, który w połączeniu z emigracją swoich rodaków i falą imigracji pozaeuropejskiej może zagrażać ich ciągłości pokoleniowej i tożsamości kulturowej. „Ta obawa z kolei bierze się z raczej niewypowiedzianego strachu przed ruiną demograficzną”. Twierdzą tak, podając jak wielki był ubytek populacji państw postsowieckich od 1989 do 2017 roku.

 

Po okresie przemilczania napięć dotyczących uchodźców z czasu kryzysu migracyjnego UE (2015), o rozwadnianiu własnej tożsamości i wyobcowywaniu tubylców przez imigrantów – co prowadzi do destabilizacji społecznej i niechęci do obcych, w tym z Bliskiego i Dalekiego Wschodu – pisano wprost nawet w najbardziej otwartych na imigrantów spoza Europy krajach. „Nie jest ksenofobią chcieć czuć się w swoim kraju jak w domu” – napisano w szwedzkiej Svenska Dagbladet [14]. „Taką samą sytuację spotykamy w Niemczech – w ciągu trzech dekad podwoiła się liczba mieszkańców, których rodzice nie byli obywatelami Niemiec. Poczucie, że imigrantów jest coraz więcej i że kraje zachodnie zmieniają się, nie jest złudzeniem frustratów (…), którzy kurczowo trzymają się strzelby i religii” – pisze z kolei izraelski reporter, Nadav Eyal [15].

 

Europejscy przywódcy i rządy państw coraz bardziej niechętni imigracji

Pomimo gospodarczo-demograficznych korzyści, jakie przynoszą imigranci spoza Europy, przywódcy kolejnych państw Unii Europejskiej mniej lub bardziej subtelnie popierają politykę ograniczania liczby przyjmowanych przybyszów. Budowania wysokich płotów na zewnętrznych granicach UE czy wysyłania w świat przekazu zniechęcającego do migrowania do starego kontynentu. O działaniach Węgier po wydarzeniach na dworcu Keleti w Budapeszcie [16] nie trzeba wiele opowiadać. Do wszystkich zakątków Europy dotarł antyimigracyjny przekaz tamtejszego rządu. Jednak w ślad za Węgrami czy Polską poszły również inne państwa.

 

W Grecji stawiane są mury na granicy z Turcją [17] w obawie przed przybyszami z Afganistanu. „Nie możemy i nie będziemy bramą Europy dla uchodźców i migrantów, którzy mogliby próbować przybyć do Unii Europejskiej” – zakomunikował grecki minister ds. migracji, Notis Mitarachi [18]. Zdecydowany sprzeciw wyraża także Austria ustami swojego kanclerza Sebastiana Kurza [19]. Prezydent Francji, Emmanuel Macron, ogłosił że musimy bronić się przed „większymi przypływami nielegalnej migracji” [20]. Rządzona przez socjaldemokratów Szwecja w lipcu 2021 ustanowiła bardziej rygorystyczne wobec imigrantów (w tym uchodźców) prawo, utrudniające otrzymanie pozwolenia na pobyt stały [21]. Latem tego samego roku rząd belgijski zmagał się z kryzysem wywołanym głodowym strajkiem imigrantów, którym nie chciano sformalizować pobytu. Niektóre partie zagroziły, że jeśli jakiś protestujący umrze z wycieńczenia, opuszczą koalicję [22]. Premier Holandii, Mark Rutte, pod koniec sierpnia 2021 roku powiedział, że Afgańczycy nie mający związków z Niderlandami, nie powinni być przyjmowani do jego kraju [23].

 

Imigranci na granicy UE-Białoruś

Nie sposób nie wspomnieć o sytuacji na łotewskiej, litewskiej i polskiej granicy UE z Białorusią. Gdzie w 2021 roku zwożeni byli imigranci z Afryki i Azji – również Iraku. I wykorzystywani przez dyktatora Aleksandra Łukaszenkę w „wojnie hybrydowej” przeciw wspólnocie (która wcześniej nałożyła na Białoruś sankcje za fałszowanie wyborów). W reakcji państwa graniczne zaczęły stawiać zasieki i wydzielać oddziały straży granicznej.

 

Komisja Europejska i dyplomaci poszczególnych państw wspierali stanowisko, że trzeba chronić zewnętrznych krańców przed nielegalną migracją i sąsiednim reżimem. Jednocześnie zachowując się humanitarnie. Ylva Johansson, Komisarz ds. Wewnętrznych Unii, wprost stwierdziła, że „to, co widzimy ze strony Łukaszenki, to skrajny akt agresji wobec Unii Europejskiej” [24]. Narracja o konieczności pełnego otwarcia przybiałoruskich granic UE dla imigrantów, która przed 2015 być może zyskała by na znaczeniu (wówczas organizowano nawet dość liczne manifestacje poparcia przyjmowania uchodźców z Syrii, od Madrytu, przez Paryż, Berlin i Warszawę, po Sztokholm), została odrzucona przez niemal wszystkie strony polityczne i ideologiczne, a protesty przeciw otwieraniu granic zyskiwały na znaczeniu nawet w bardzo liberalnej Holandii [23].

 

Neokolonializm demograficzny a imigranci

Z imigracją wiąże się jeszcze jeden, rzadko dostrzegany problem etyczny. Otóż łatanie własnych dziur ludnościowych przez celowe sprowadzanie ludzi z innych państw, a w efekcie osłabianie ich macierzystych społeczeństw demograficznie, gospodarczo, intelektualnie – również poprzez tzw. drenaż mózgów, czyli pozyskiwanie lepiej wyszkolonych i wykształconych osób z biedniejszych państw, ale także talentów artystycznych czy naukowych – jest postrzegane jako neokolonializm i nasuwa jednoznaczne (choć nie równoznaczne) skojarzenia ze sprowadzaniem do pracy niewolników w XIX wieku i wcześniej. Żeby więc przykładowa Monachijka, Paryżanka, Warszawianka, Kordobianka, Mediolanka, Wiedenka czy Brukselka – a w ślad za nimi ich partnerzy, rzeczywiści lub potencjalni – mogła być bezdzietna, społeczeństwo w którym żyje, musi czerpać demograficznie z innych społeczności. Konstatacja ta obowiązuje niezależnie od oburzenia, jakie może ona wywołać w indywidualistycznym społeczeństwie.

 

„Ściągamy do siebie na przykład lekarzy, ale już nie ich pacjentów. A więc tworzymy zapaść w miejscowym systemie ochrony zdrowia” – stwierdza Maksym Sijer, ekspert od bezpieczeństwa informacyjnego z Uniwersytetu Warszawskiego. „Sprowadzamy młode, ambitne, wykształcone osoby, więc kto ma rozwijać te biedniejsze kraje i regiony? Przenoszenie produkcji, przemysłu w takie miejsca, aby pracowali, wydobywali, szyli, składali, recyklingowali dla nas ludzie z tzw. biednego Południa doprowadza do konkurencji między krajami bogatymi i biedniejszymi. Co znowu osłabia poprawę sytuacji tych ostatnich” – zauważa. „Gdyby zaprzestać tego procederu, wprowadzić w rozwijających się krajach podstawowe, godne warunki. Prawo pracy, płace minimalne, zakaz pracy dzieci, ochronę mieszkańców. System emerytalny, którego brak jest jedną z przyczyn rodzenia kilku-kilkunastu dzieci na kobietę, sytuacja zaczęłaby się poprawiać wyraźniej i bardziej sprawiedliwie. Mówiąc wprost Europejczycy powinni zerwać z neokolonializmem demograficznym i przemysłowym, pozwolić biedniejszym regionom na ich równomierny rozwój. A swoje luki dzietnościowe, przemysłowe czy składowania odpadów rozwiązywać u siebie”.

 

Imigranci a wyzysk

Demograficzny wyzysk nie dotyczy tylko zwykłych imigrantów. Chodzi również o ludzi z ziem dotkniętych klęskami głodu, zarazy czy wojny – czyli też uchodźców. Jak zauważa dziennikarz wojenny, Witold Repetowicz w portalu „Defence24”, odnosząc się do konfliktu syryjskiego: „ci którzy migrowali do Europy nie byli bowiem najbardziej potrzebującymi, najuboższymi, lecz w dużej mierze najbardziej potrzebnymi na miejscu. Przykładem tego jest historia z Serekanie (płn. Syria), miasta od pocz. 2015 r. nie objętego działaniami wojennymi. W tymże roku z miejscowego szpitala do Niemiec wyjechał jeden z dwóch chirurgów. Gdyby wyjechał również drugi to byłby to wyrok śmierci lub kalectwa dla wielu innych, którzy byli za biedni i zbyt niepotrzebni z punktu widzenia niemieckiego rynku pracy, by dostać się do Europy” [25].

 

 

Niestety, konsekwencje zakończenia neokolonializmu demograficznego czy przemysłowego przez kraje bogatej Północy mogłyby być ciężkie do przełknięcia. „Ceny podstawowych produktów od kawy, herbaty, po ubrania czy elektronikę poszybowały by w górę i musielibyśmy za to zapłacić. Przede wszystkim międzynarodowe korporacje, ale też państwa i pojedynczy obywatele. A na to chyba nikt nie jest się gotów zgodzić, bo oznaczałoby to koniec ery konsumpcjonizmu. I wymusiłoby przestawienie modelu gospodarczego, zastąpienie PKB innym współczynnikiem. Uwzględniającym nie tylko finanse, ale też rozwój społeczny, demograficzny i ochronę środowiska. Jednak realizacja takich zmian byłaby ciężką pracą i wyzwaniem. A że jest to coś, czego nie lubimy, podobnie jak planowanie na dekadę, dwie, trzy czy cztery do przodu, to różne organizacje i politycy wyskakują z licznymi dziwnymi pomysłami i postulatami. Od eugeniki, przez antynatalizm, na wojnach skończywszy” – wyjaśnia dalej Sijer.

 

I dodaje na koniec: „Na marginesie, postulat o odejściu od dzietności na poziomie zastępowalności pokoleń w krajach rozwiniętych na rzecz rzekomego ratowania środowiska skutkuje tym, że ściągamy do siebie ludzi z biednego Południa, co wyhamowuje w nich rozwój i napędza w nich dzietność powyżej progu zastępowalności pokoleniowej. Taki paradoks”.

 

Racjonalna polityka imigracyjna

Bezkrytyczne przyjmowanie imigrantów, szczególnie odległych kulturowo, obyczajowo czy religijnie od tubylców, prowadzi niewątpliwie do napięć społecznych. Wyobcowania w swoim kraju, poczucia utraty tożsamości i ciągłości. W efekcie wzrasta poparcie dla radykałów nacjonalistycznych – często bezwzględnie przeciwnych imigracji, niezależnie od okoliczności. Mają oni niebezpieczne wizje rządzenia państwami w innych sektorach życia publicznego. Oskarżanie buntujących się warstw społeczeństwa czy rządów o rasizm bez zrozumienia sedna niechęci, nakręca problemy, niczego nie rozwiązując.

 

Zrozumienie tych mechanizmów zajęło europejskim elitom politycznym, intelektualnym oraz medialnym kilka lat. Podobnie jak dojście do wniosku, że rozwodnienie tożsamościowe, niezadowolenie i destabilizacja polityczna to koszty, na jakie UE nie może sobie pozwolić. Z drugiej strony traktowanie imigrantów jako neokolonialnego „towaru” demograficznego jest działaniem na niekorzyść ich własnych ojczyzn, społeczności z których pochodzą, ich rodzin. Dlatego też imigracja musi być sprawnie i sprawiedliwie regulowana. A to prowadzi do spostrzeżenia, że choć pomoże w walce z kryzysem demograficznym, to kluczowe w rozwiązywaniu tego problemu będzie poleganie na dzietności swoich obywateli, a nie cudzych.

 

Artykuł jest częścią serii demograficznej. Napisałem go przy wsparciu Patronów z Patronite, gdzie w prosty sposób można ustawić comiesięczne wpłaty dla „To tylko teorii”. Pięć lub dziesięć złotych miesięcznie nie jest dla jednej osoby dużą kwotą, ale przy wsparciu wielu staje się realnym patronatem.

 

 

Źródła

[1] Piotr Witwicki, Marcin Fijołek. „Jarosław Kaczyński, prezes PiS: Morawiecki ma spore szanse pobić rekord Tuska”. Interia (2021).

[2] Katarzyna Tubylewicz. „Moraliści”. Wielka Litera (2017).

[3] „German spy agency says ISIS sending fighters disguised as refugees”. Reuters (2016).

[4] „Rosyjska dezinformacja na temat Syrii w Polsce”; „Propaganda i dezinformacja rosyjskich i prorosyjskich ośrodków medialnych w polskiej przestrzeni informacyjnej 2017/2018”. INFO OPS (2018; 2019).

[5] W odniesieniu do amerykańskiego podwórka analizę dot. antagonizowania społeczeństwa przez media stworzył w swojej książce Matt Taibbi:  „Nienawiść sp. z o. o. Jak dzisiejsze media każą nam gardzić sobą nawzajem”. Wydawnictwo Czarne (2020).

[6] „Większość Polaków uważa, że pracodawcy żerują na Ukraińcach”. Wirtualne Media (2019).

[7] Neli Esipova et al. „World Grows Less Accepting of Migrants”. Gallup (2020).

[8] Urlich Kober et al. „The labor market will need more immigration from non-EU countries in the future”. Bartelsmann Stiftung (2015).

[9] „Deutschland gehen die Arbeitskräfte aus“ – BA-Chef Scheele für 400.000 Migranten pro Jahr”. Handelsblatt (2021).

[10] Katinka Barysch. „Why Europeans don’t have babies”. Centre for European Reform (2007).

[11] „Overall figures of immigrants in European society”. KE (2020).

[12] Charles Kenny et al. „Can Africa Help Europe Avoid Its Looming Aging Crisis?”. Center for Global Development (2021).

[13] Iwan Krastew, Stephen Holmes. „Światło, które zgasło”. Wydawnictwo Krytyki Politycznej (2020).

 

Źródła c. d.

[14] Ivan Arpi. „Det är demografin, dumbom!”. Svenska Dagbladet (2019).

[15] Nadav Eyal. „Rewolta”. W.A.B. (2021).

[16] „Migrants stranded as Hungary bars them from rail station”. BBC (2015).

[17] Karolina Tagaris. „Greece completes border wall extension to deter potential Afghan migrants”. Reuters (2021).

[18] „Greece says cannot become gateway to EU for fleeing Afghans”. Reuters (2021).

[19] Aleksandra Krzysztoszek. „Kurz: Austria nie przyjmie więcej afgańskich uchodźców”. Euractiv.pl (2021).

[20] Giorgio Leali. „Macron calls for European plan to manage Afghan migration”. Politico Europe (2021).

[21] „New Swedish migration law makes permanent residency harder for refugees and visitors”. Euronews (2021).

[22] Camille Gijs. „A migrant hunger strike is shaking Belgium’s government”. Politico Europe (2021).

[23] Aleksandra Krzysztoszek. „Holandia przeciwko przyjmowaniu uchodźców w Europie. Chce pomagać na miejscu”. Euractiv (2021).

[24] Jack Parrock. „Lukashenko is 'using human beings’ in an 'extreme act of aggression towards the EU’, says Johansson”. Euronews (2021).

[25] Witold Repetowicz. „Repatriacja, drenaż zasobów, czystki etniczne”. Jak Europa nie poradzi sobie z kryzysem migracyjnym”. Defence24 (2017).

 

Najnowsze wpisy

`

6 komentarzy do “Czy Polska (i Unia) powinny masowo przyjmować imigrantów?

  1. Super, szkoda że nie poruszono niedopasowania kulturowego, religijnego. Przybysze nie chcą pracować, nie chcą się integrować, chcą dostawać zasiłki za to że są. Dopóki taka motywacja będzie ich do europy sprowadzać, nie powinno im się tego ułatwiać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *