Rozmnażanie jest jednym z podstawowych atrybutów życia. Posiadanie dzieci – z perspektywy biologiczno-genetycznej – to przedłużanie swojego istnienia. Ta międzypokoleniowa ciągłość działa niezależnie od indywidualnego, neurobiologiczno-psychologicznego bycia, które wedle współczesnej wiedzy, musi się skończyć po śmierci mózgu. Choć najlepszym sposobem na zapewnienie sobie biologicznej „nieśmiertelności” – a przynajmniej dania szansy na istnienie za wiek, dwa, czy pięć – jest sprowadzenie na świat własnego potomstwa, to im bliższe pokrewieństwo, tym większy udział wspólnego materiału genetycznego. Dlatego na wydłużenie Twojej międzypokoleniowej ciągłości biologicznej „pracują” także Twoje siostry i bracia czy bliskie kuzynostwo. Zwiększając jej zasięg wraz z każdym kolejnym dzieckiem. Ale czy dzieci dają szczęście? Wychowywanie dzieci samo w sobie jest niewątpliwie czasochłonne i może wiązać się z regularnym narażeniem na stres, jednakże…
Jest to tekst, który rozwinąłem do książki pt. „Jałowe łono Europy”. Książka ma formę popularnonaukowego reportażu demograficznego, w którym opisuję sytuację, przytaczam różne dane i badania naukowe oraz przeprowadzam wywiady z naukowcami od demografii, socjologii czy psychologii społecznej. Poruszone są w niej tematy dzietności, starzenia społeczeństwa, migracji i liczby ludności w kontekście społecznym, gospodarczym, geopolitycznym, międzynarodowym, strukturalnym czy zdrowotnym. Książkę można kupić pod tym linkiem: klik.
Czy dzieci dają szczęście i satysfakcję z małżeństwa?
Psychologowie społeczni, którzy w 2021 roku opublikowali w czasopiśmie naukowym „PLoS ONE” wyniki międzynarodowego badania na temat poczucia szczęścia i satysfakcji małżeńskiej w kontekście posiadania dzieci, tak opisali dotychczasowe wnioski i brak możliwości dojścia do konsensusu:
„Niektóre badania wykazały negatywny związek (…): rodzicielstwo wiązało się z obniżoną jakością małżeństwa, nasileniem konfliktów małżeńskich, cięższymi objawami depresji i zmniejszoną satysfakcją małżeńską. Inne badania sugerowały pozytywny wpływ lub brak związku między liczbą dzieci a satysfakcją małżeńską. Na przykład Yu i współautorzy przeanalizowali imponująco duży zbiór danych od 72 668 dorosłych i odkryli, że bycie rodzicem było dodatnio związane z lepszym samopoczuciem (…). Ponadto Kohler i inni dostarczyli dowodów, że pierwsze dziecko zwiększa ogólne szczęście zarówno wśród mężczyzn, jak i jeszcze bardziej wśród kobiet (…). Wydawało się, że metaanaliza przeprowadzona przez Twenge i współpracowników może przynieść ostateczne rozstrzygnięcie: autorzy sugerowali, że większa liczba dzieci w rodzinie obniża poziom satysfakcji małżeńskiej. Jednak nowsze badania ponownie pokazały różne kierunki tego związku, zwłaszcza w krajach niezachodnich” [1].
Okazuje się bowiem, że „kryteria satysfakcjonującego małżeństwa mogą się różnić i zależeć od szerszego kontekstu kulturowego, na przykład tego, czy społeczeństwo promuje bardziej kolektywistyczne czy indywidualistyczne wartości”. Poczucie szczęścia w odniesieniu do bycia rodzicem i posiadania dzieci ma więc wielopoziomową złożoność. Zależną od płci, kultury, religii, a według niektórych analiz także poziomu wykształcenia i wysokości zarobków. Jak zauważają dalej autorzy pracy, „jeśli jednostki wyznają normy kolektywistyczne, są bardziej skoncentrowane na wzajemnej pomocy, lojalności i współpracy w relacjach wewnątrzgrupowych, a także z powodu preferowania bardziej grupowych niż indywidualistycznych potrzeb i uzyskania pomocy od krewnych wychowujących dzieci, ten sposób życia może zwiększać ich satysfakcję małżeńską”.
Indywidualizm, dzieci i szczęście
Uzasadniając swoje badanie, twierdzą że „ze względu na to, że większość krajów zachodnich jest skrajnie indywidualistyczna, chcieliśmy zbadać związek między satysfakcją małżeńską a liczbą dzieci również w kulturach niezachodnich i kolektywistycznych”.
Wyszło na to – a badanie przeprowadzono na ponad 7 tysiącach osób z 33 krajów i terytoriów zależnych – że „satysfakcja małżeńska zależy bardziej od indywidualnych cech niż wartości promowanych w kraju. Jednocześnie związek między satysfakcją małżeńską a liczbą dzieci różni się znacznie w poszczególnych państwach, co wymaga dalszych badań”. Naukowcy zaobserwowali również, że jeśli większa liczba dzieci wiązała się z obniżeniem satysfakcji małżeńskiej, to tylko wśród kobiet.
Poczucie szczęścia a kulturowość
– Jak zrozumiałem z Waszej publikacji, istnieją różnice w poczuciu szczęścia i satysfakcji małżeńskiej w kontekście posiadania dzieci, zależne od państwa, kultury czy religii. Czy nie sądzisz, że wpływ ma tutaj samo wartościowanie rodzicielstwa? Że w krajach, gdzie robienie kariery i stawianie na indywidualizm, rodzicielstwo daje słabsze poczucie szczęścia i spełnienia nie z przyczyn stricte biologiczno-psychologicznych, tylko oczekiwań kulturowych? – Zapytałem współautorkę cytowanego badania.
„Słuszne spostrzeżenie. Faktycznie, jednym z istotnych elementów jest środowisko, w jakim się wychowujemy i w jakim żyjemy. Ale zależności między poczuciem szczęścia a sławetnym indywidualizmem, najczęściej rozumianym według definicji Hofstede, nie są tak oczywiste” – odpowiada Marta Kowal. „Czy w kraju indywidualistycznym, gdzie, tak jak wspomniałeś, każdy stereotypowo stawia na samorozwój i karierę, akceptowane a nawet pożądane jest dążenie do realizowania własnych potrzeb, ludzie będą mniej zadowoleni niż w kraju kolektywistycznym, gdzie wspierana jest wizja rodziny, w której liczymy się „my” a nie „ja”? Gdzie należy cieszyć się radością bliższych bardziej niż swoją? Nic bardziej mylnego!” – dodaje.
„Nasze badanie dostarczyło dowodów na to, że im większy indywidualizm, mierzony na poziomie krajowym, tym wyższa satysfakcja małżeńska. A związek indywidualizmu z liczbą dzieci nie okazał się istotnie różnicujący. Z kolei inne nasze badanie, w którym porównywaliśmy poczucie szczęścia Polaków i członków łowiecko-zbierackiego plemienia Hadza z Afryki dostarczyło dowodów, że Hadza są szczęśliwsi od Polaków” – komplikuje sprawę badaczka. I pyta: „I gdzie leży prawda? A może poczucie szczęścia nie daje się tak łatwo uchwycić i potrzeba nam dalszych badań, żeby wyciągnąć rzetelne konkluzje”.
Metodologia i zakłócacze badań nad szczęściem
Faktycznie, szczęście czy satysfakcja z życia, małżeństwa lub wychowywania dzieci, jest rzeczą bardzo subiektywną i porównywanie wyników między różnymi krajami, społecznościami, a nawet rodzinami i osobami, może okazać się po prostu błędnym podejściem metodologicznym. Tłumaczyłoby to tak sprzeczne wyniki, jakie dotychczas uzyskują naukowcy z różnych stron świata, zajmujący się tym zagadnieniem.
„Niestety, większość badań nad poczuciem szczęścia i satysfakcji małżeńskiej to badania przekrojowe, a nie longitudinalne. Co oznacza, że są to badania, w których sprawdza się interesującą nas zmienną jednokrotnym pomiarem, w jednym momencie czasowym. Ogromnym plusem takiej metodologii jest łatwość wykonania, minusem zaś, że wiele czynników może wpływać na uzyskiwane wyniki” – mówi Marta Kowal. „Najprościej można to sobie wyobrazić na własnym przykładzie. Jak wstaję z samego rana, to jaki mam humor? A jaki, gdy wstaję rano do pracy w poniedziałek, a jaki w piątek po południu, mając wizję przyjemnego weekendu? A może akurat dostałam podwyżkę w pracy, dzień wcześniej? Albo pokłóciłam się z koleżanką? Albo moje dziecko się nie wyspało i od rana jest nie w humorze? A może przyniosło szóstkę ze szkoły i chwalę się tym swojej mamie? Albo świeci słońce i jest ładnie, a może akurat pada deszcz? Wiele czynników wpływa na deklarowany stan emocjonalny”.
Pytanie, czy dzieci dają szczęście ma znaczenie filozoficzne
– Da się takie poczucie szczęścia jakoś racjonalnie sumować? Przykładowo, czy codzienne odrobinę mniejsze szczęście wynikające z ograniczeń czasu wolnego na rzecz wychowywania dzieci może być niwelowane przez ogromne szczęście z chwil, kiedy dziecko np. uczy się czegoś, osiąga coś albo ma już własne dzieci, czyli wnuki badanych? Czy da się to w ogóle uwzględnić w badaniach? – dopytuję.
„Faktycznie, pozostaje też filozoficzne rozważanie, czym tak naprawdę jest poczucie szczęścia. Czy to brak odczuwania nieszczęścia? A może jednak ilość poczucia ekstremalnego szczęścia? Wszystko zależy od tego, jak to ujmiemy i kiedy zapytamy kogoś, czy jest szczęśliwy. Uogólniając, mamy tendencję do bardziej negatywnego oceniania negatywnych wydarzeń niż pozytywnego oceniania pozytywnych wydarzeń. Wielkie chwile szczęścia są krótkie i szybko przemijają, a o średniej jakości naszej życiowej satysfakcji bardziej mogą decydować codzienne utrapienia i radości” – kończy psycholożka społeczna z Uniwersytetu Wrocławskiego.
Liczba dzieci a szczęście
Podobnie, brak jasnego konsensusu w tej sprawie dotyczy nie tylko posiadania dzieci per se, lecz również, podkreślając, w odniesieniu do ich liczby. „Biorąc pod uwagę liczbę dzieci, związek między satysfakcją z życia a rodzicielstwem staje się jeszcze bardziej skomplikowany. Niektórzy naukowcy wykazali, że posiadanie większej liczby dzieci pozytywnie wpływa na satysfakcję z życia rodziców. Podczas gdy inni, na podstawie indywidualnych danych z całego świata, potwierdzili odwrotny wynik. Udowodnili też, że jest to istotne dla trójki dzieci, a przy kolejnych spadku satysfakcji nie było. Z kolei analiza danych z Niemieckiego Panelu Społeczno-Ekonomicznego, potwierdziła negatywny związek między liczbą dzieci i satysfakcją z życia rodziców tylko przy pierwszym dziecku, a Myrskylä i Margolis analizując brytyjskie zbiory danych longitudinalnych wskazują, że dwoje pierwszych dzieci poprawia subiektywne samopoczucie rodziców” – mówi psycholożka i psychoterapeutka, Marta Kochan-Wójcik.
Jednocześnie, z perspektywy całej rodziny, a nie tylko jednostek wchodzących w jej skład, badania pokazują, że „wraz ze wzrostem liczby potomstwa rodzice inwestują coraz więcej czasu i wysiłku w opiekę nad dziećmi”. Prowadzić to ma do zwiększenia przywiązania i stabilizacji. A w konsekwencji może być barierą do opuszczania małżeństwa i czynnikiem wzmacniającym rodzinność.
Trudno jest uchwycić empirycznie szczęście i satysfakcję związaną z rodzicielstwem. „Myślę, że szczęścia czerpanego z roli rodzica nie da się jakoś ujednolicić i ubrać w sztywne ramy” – mówi mi matka Alicja. Filip, ojciec, odpowiada z kolei, że „dopiero z czasem, jak dziecko rośnie, widzisz, jakie to było ważne”. Niewątpliwie posiadanie i wychowywanie dzieci stanowi jedno z fundamentalnych doświadczeń życiowych, budujących osobowość, kształtujących tożsamość, czyniących człowieka bardziej dojrzałym. Nie zawsze, nie zero-jedynkowo i nie w każdym jednym przypadku, ale powszechnie i systemowo rzecz biorąc tak można to ująć.
Czy zwierzęta mogą zastąpić ludzkie dzieci?
A co z popularnymi dzisiaj „zamiennikami” dzieci, czyli psami, kotami, chomikami, fretkami, świnkami morskimi i innymi domowymi pupilami? Coraz powszechniejsze staje się traktowanie ich jak prawdziwej rodziny, a nawet pełnoprawnych członków społeczeństwa. Z dziecięcej perspektywy jest to na pewno kuszące, ale faktem jest, że pies ani kot nie zaopiekuje się osobą starszą. Nie poda jej leków, nie nakarmi jej, nie posprząta, nie wypierze, nie pogada z nią. Ze zwierzęciem człowiek nie jest w stanie, siłą rzeczy, nawiązać głębokiej więzi ani tym bardziej rodzinnej, międzypokoleniowej relacji.
Pomimo wszelkich popkulturowych wierzeń na temat posiadania zwierząt domowych, stosunki te zawsze będą płytsze i uboższe niż z ludźmi. Czasem przez to łatwiejsze, nigdy bogatsze. Z psem nie porozmawiasz, nie przeżyjesz obustronnie świadomie ciężkich chwil. Ani tych radosnych. Wiele emocji i intencji, jakie przypisujemy zwierzętom, to tylko skutek antropomorfizowania ich. Klasyczne błędy poznawcze.
Zwierzęta w społeczeństwie
W kontekście społecznym natomiast niezwykle istotne jest to, że zwierzęta nie zostaną sprzedawcami, kurierami, lekarzami, pielęgniarkami, dostawcami, opiekunami socjalnymi. Ani agentami ubezpieczeniowymi, policjantami, dziennikarzami, pisarzami, naukowcami, dozorcami, magazynierami, kierowcami. Nie naprawią zepsutych urządzeń, uszkodzonych budynków, nie zapłacą podatków, nie uzupełnią luk strukturalnych w społeczeństwie. Nie okażą solidarności czy altruizmu w naszym ludzkim rozumieniu. W przeciwieństwie do nowych ludzi, nie są też źródłem talentów, idei, artyzmu, aktywizmu prospołecznego czy prośrodowiskowego ani naukowości.
Zgubne jest, zarówno na poziomie indywidualnym, rodzinnym i ogólnospołecznym, traktowanie zwierząt jako substytutów dzieci, członków rodzin, nowych osób w społeczeństwie. Ze wszystkich negatywnych skutków kryzysu demograficznego – dotyczących społeczeństwa, struktur, organizacji, ekonomii, polityki, dyplomacji, praw człowieka – żaden nie może być zniwelowany ani nawet złagodzony przez posiadanie zwierząt. W przeciwieństwie do sprowadzenia na świat dzieci.
Artykuł jest częścią serii demograficznej. Napisałem go przy wsparciu Patronów z Patronite, gdzie w prosty sposób można ustawić comiesięczne wpłaty dla „To tylko teorii”. Pięć lub dziesięć złotych miesięcznie nie jest dla jednej osoby dużą kwotą, ale przy wsparciu wielu staje się realnym patronatem.
Źródła
[1] Marta Kowal, Marta Kochan-Wójcik et al. „When and how does the number of children affect marital satisfaction? An international survey”. PLoS ONE (2021).
Ciekawy artykuł jednak nie zgadzam się z częścią o zwierzętach. Psy pracują w ludzkim społeczeństwie na wiele sposobów, jest wiele specjalizacji ratowniczych i mundurowych. To psy wyszukują ludzi uwięzionych pod gruzami i są oczami osób niewidomych, znajdują narkotyki i środki wybuchowe. Osoby które trenują sporty z psami, nawiązują z nimi silne relacje. Jest to inny poziom porozumienia niż miedzy ludźmi, jednak niekoniecznie tak płytki i ubogi jak przedstawia autor.
Dobry artykuł, absolutnie nie mam zamiaru hejtować, jak niektórzy komentujący na tym blogu, ale mam pytanie do autora. W którym miejscu w źródle jest napisane o tym, że: „Ze zwierzęciem człowiek nie jest w stanie, siłą rzeczy, nawiązać głębokiej więzi […] stosunki te zawsze będą płytsze i uboższe niż z ludźmi […] zgubne jest […] traktowanie zwierząt jako […] członków rodzin”. Nie mogę niestety znaleźć tej informacji w źródłach i nie wiem, czy to dlatego, że jej tam nie, czy jestem ślepy :(.
Ze zwierzęciem nie porozmawiasz, nie przytulisz się jak człowiek z człowiekiem, nie pograsz, nie wybierzesz się we >wspólną< podróż, nie stworzysz związku, przyjaźni czy relacji międzypokoleniowej, nie przeżyjesz różnych chwil, jakie możesz przeżyć z człowiekiem, zwierzę nie nawiąże z Tobą głębokiej więzi, a świadomej prawdopodobnie w ogóle. To są rzeczy na tyle oczywiste dla każdego, kto miał kiedykolwiek kontakt z psem, kotem czy koniem - to po prostu wiedza powszechna - że nie widziałem potrzeby przytaczania źródeł.