Dowody anegdotyczne są zwykle słabe same w sobie. Wynikają z wybiórczych doświadczeń, wobec czego mogą odzwierciedlać jakiś szerszy trend, ale nie muszą. Aby go potwierdzić, trzeba dokładniejszego rozeznania. Choć warto brać je pod uwagę i nie negować ich tylko dlatego, że są anegdotycznymi, to racjonalność wymaga traktowania ich ze szczególną ostrożnością. Tym większą, im słabiej znamy tego, kto owe historie przytacza. A w Internecie zwykle nie znamy go wcale. Ofiarą tej konfiguracji pada autentyczność.
Dowody anegdotyczne w realnym życiu
Gdy znamy kogoś w realnym świecie – regularnie go spotykamy, rozmawiamy, widzimy jak się zachowuje, jaki ma typ charakteru i styl bycia, albo jaki ma właśnie nastrój, czy jest akurat nerwowy czy wesoły, jaką ma minę – wiemy mniej więcej, czego możemy się po nim spodziewać. Tym bardziej, jeśli znamy tę osobę jakiś czas i kojarzymy, czy w przeszłości była prawdomówna. Albo czy nie ma skłonności do wyolbrzymiania i histeryzowania lub, z drugiej strony, deprecjonowania. Możliwe też na przykład, że ma w zwyczaju pewne wydarzenia traktować z większą powagą, a inne z mniejszą.
Wziąwszy pod uwagę zarówno aktualny stan danego człowieka – ubiór, głos, ruchliwość dłoni czy oczu, zapach, nastrój – jak i jego szerszy rys charakterologiczny, skłonności, mocne i słabe strony, możemy przewidywać o autentyczności jego zachowania i wiarygodności słów. Tym samym znacznie łatwiej jest nam określić, czy anegdotyczna historia jest w ogóle prawdziwa, a jeśli tak, to na ile odzwierciedla stan faktyczny, czy nie jest podkoloryzowana, czy autentyczność została zachowana itd.
Kiedy historię o silnym i zagrażającym zdrowiu poszczepiennym stanie zapalnym opowie nam zrównoważona, zaufana i racjonalna osoba, siłą rzeczy – i zazwyczaj słusznie – potraktujemy ją inaczej, niż gdybyśmy to samo usłyszeli z ust kogoś, kto ma tendencję do panikowania czy wiary w teorie spiskowe i myślenia paranoicznego. Niektórzy nazwali by to dyskryminacją czy jakąś fobią, ale tak naprawdę to najmądrzejsze podejście z możliwych. Ta oczywista przewaga poznawcza relacji w świecie rzeczywistym prowadzi mnie do zastanowienia się nad analogiczną sytuacją w świecie wirtualnym.
Autentyczność i dowody anegdotyczne w Internecie
Jeżeli wchodzimy w sekcję komentarzy na portalu „Facebook”, odnoszących się do jakiegoś wydarzenia – niech to będzie przykładowo dziwna i szkodliwa sytuacja w systemie edukacji, czy jakieś skandaliczne zachowanie pedagoga albo uczniów – z pewnością dostrzeżemy wiele użytkowników przedstawiających swoje historie i narzekających na nauczycieli lub dawnych kolegów i koleżanki z klasy. Pytanie, czy relacjom tym (lub jakimkolwiek innym, ze strony osób, których nie znamy, a których komentarze czytamy w Internecie) można wierzyć?
Zapewne niewielu jest takich, którzy celowo kłamią i zmyślają. Mitomania, potrafiąca mocno uprzykrzać życie mitomanom i ich otoczeniu, również nie należy do zjawisk częstych i powszechnych. Niemniej jednak sporo osób opowiada wspomnienia zniekształcone poznawczo, zatarte w pamięci z biegiem czasu. Bądź niedopowiedziane i przekoloryzowane przez wzburzenie emocjonalne, jakie im towarzyszy. Bez relacji pozostałych stron, które brały udział w wydarzeniu.
Ale czy pamiętamy o tym, gdy otwieramy komentarze? Ja staram się zawsze mieć to z tyłu głowy. Lecz, siłą rzeczy, gdy czytamy o jakichś sensacyjnych, pobudzających, oburzających czy dziwacznych sprawach, angażujemy swoje własne wspomnienia, skojarzenia i uczucia. I często to, co odpowiada naszym doświadczeniom, bierzemy za bardziej prawdopodobne. Jest to błąd poznawczy, któremu ulega każdy. Od ludzi nie potrafiących pisać i czytać, po najwybitniejszych naukowców i specjalistów.
Zapominamy więc często, że komentarz w Internecie, gdzie ktoś opowiada o swoich doświadczeniach, rzadko jest dobrym materiałem dowodowym. Już tyle razy spotkałem się z powtarzaniem ewidentnie zmyślonych czy mocno przeinaczonych historii – czasem dotyczących także mnie – które ktoś opisał w mediach społecznościowych, że rzadko traktuję je poważnie. Wyrobiłem w sobie nawyk podchodzenia do tego typu źródeł z dużym dystansem. Nieraz również filmiki na Youtube czy TikToku, robiące wrażenie amatorskich i spontanicznych, tak naprawdę nagrywane są z wcześniejszym przygotowaniem, dla uzyskania określonego efektu. Na przykład by zmotywować odbiorców do wyjścia na ulicę.
Ciężar anegdoty
Autentyczność w świecie, w którym sfera publiczna została przejęta przez media – zwłaszcza social media – to trudny do wychwycenia skarb naszych czasów. I pomimo tego, że niewątpliwie w realiach życia codziennego również mamy regularnie do czynienia z pozorami, manipulacjami i kłamstwami, to jest je trudniej ukryć, a łatwiej zweryfikować lub chociaż intuicyjnie wyczuć, że coś jest nie tak.
W świecie realnym obcy ludzie rzadko opowiadają swoje historie innym nieznanym sobie osobom. Tymczasem w mediach społecznościowych jest to normą. Granica pomiędzy prywatnym i publicznym zaciera się. Mało kto zwraca uwagę na to, czy dany post jest publiczny. Czy pisze komentarz, który może przeczytać każdy, czy tylko wybrane osoby, do których 30 lat temu i wcześniej zwróciłby się z rozmową twarzą w twarz. Po prostu poznawczo nie odczuwamy tego prawidłowo – jako coś naprawdę publicznego. Nie patrzymy na osoby, które mogą nas czytać, oglądać i słuchać. Ich reakcje – obojętnie czy oddane polubieniem, komentarzem z serduszkiem, obelgą lub sarkazmem – nie są tym samym, co błyskotliwe spojrzenie, gniewna mina lub poklask w prawdziwym świecie.
Anonimowość w Internecie i autentyczność
Sytuacji, w których musimy zadecydować, czy dajemy wiarę jakiejś relacji czy nie, jest w świecie internetowym znacznie więcej. I, co gorsze, o wiele trudniej jest ocenić, czy są one warte uwzględnienia. Obca osoba spod awatara w medium społecznościowym niewiele nam mówi. W przeciwieństwie do wujka lub córki sąsiadki, których widujemy i wiemy, że przejawiają specyficzne zachowania – np. szukają atencji czy lubują się w opowiadaniu niestworzonych historii – mamy znikome dane co do komentujących w sieci.
Wiadomo, że jeśli coś przykuje naszą szczególną uwagę, to sprawdzimy profil tej osoby. Jednak nie robimy tego rutynowo wobec każdego jednego komentującego (kto miałby na to chęci i czas?). A informacje uzyskane w ten sposób będą znacznie płytsze i uboższe od tych, które mielibyśmy, gdybyśmy te osoby znali w świecie rzeczywistym.
Artykuł ten mogłem napisać dzięki wsparciu na portalu Patronite. Jeśli Ci się podoba, zachęcam do odwiedzenia mojego profilu w tym serwisie i dołączenia do moich Patronów. Pięć lub dziesięć złotych nie jest dużą kwotą. Jednak przy wsparciu wielu mogę dzięki niemu poświęcać czas na pisanie artykułów, nagrywanie podkastów oraz utrzymywać i rozwijać stronę.
Zasadniczo sama forma komentarza, użyte słownictwo, zwroty, sposób narracji, dobór ilustracji itp. pozwalają odsiać 90% komentarzy jako bezwartościowych.
Zresztą podobnie jak wpisów blogowych, artykułów medialnych itp.