Nigdy nie byłem szczególnie religijny. Zostałem wychowany w wierze chrześcijańskiej i znam jej wady, jak i zalety. W okresie podstawówki uczęszczałem na koło misjonarskie, prowadzone przez katechetkę szkolną, co jednak miało dla mnie charakter towarzyski, a nie duchowy – chodziło o spotkanie się z ludźmi. O ile do komunii poszedłem z powodu normy kulturowo-społecznej, tak przy bierzmowaniu już się buntowałem. Niemniej nie żałuję go, choćby dlatego że mam dzięki niemu drugie (trzecie) imię, które lubię i czasami z niego korzystam. W dalszej części artykułu wyjaśniam, zgodnie z obietnicą złożoną moim Czytelnikom, jak patrzę na religię i dlaczego jestem kimś pomiędzy agnostykiem a deistą.
W wieku gimnazjalnym, i częściowo licealnym, szukałem czegoś innego niż konwencjonalna religia. Interesowałem się np. parapsychologią – jak wielu ówczesnych nerdów, geeków i innych „wycofańców”, którzy dorastając z łatwością przerzucili się później na racjonalne i naukowe tory – będącą dzisiaj regularnym obiektem mojej krytyki.
Podczas nauki do matury z biologii moje wierzenia były regularnie poddawane próbom dowodowym i w związku z tym coraz to kolejne z nich odrzucałem. Teorię ewolucji biologicznej zacząłem traktować jako punkt odniesienia do wielu tematów dotyczących świata przyrodniczego. Do dziś jedną z istotniejszych zasad, którą kieruję się w życiu, jest branie pod uwagę faktów i nie negowanie rzeczywistości, nawet jeśli jest ona trudna do zaakceptowania.
Na studiach już całkiem odszedłem od religii. Tak pojmowanej tradycyjnie, jak i postmodernistycznie oraz postchrześcijańsko, czyli m.in. ezoteryki, astrologii, parapsychologii, wierzeń popkulturowych np. o kosmitach, czy subkulturowych np. o „inkluzywności”, a także od teorii spiskowych (pamiętam, jak w liceum przeczytałem niezwykle fałszującą rzeczywistość książkę pt. „Ręce precz od tej książki”…). Na marginesie, popularność tego rodzaju parareligijnych i neoreligijnych ruchów na Zachodzie sprawia, że od niedawna myślę o nim nie jako o laickim, ateistycznym czy agnostycznym, lecz właśnie neoreligijnym. Wiara w „pozytywne myślenie”, „potęgę podświadomości”, powiązania między podświadomością a fizyką kwantową czy między osobowością a gwiazdami, w stworzenie ludzi przez UFO-ludków, i tak dalej, wszystko to i rozmaite inne wierzenia popkultury i subkultur zmieniły moje patrzenie na świeckość świata zachodniego.
Tymczasem w poprzednim akapicie padły kluczowe dwa słowa: ateizm i agnostycyzm. Jest jeszcze trzecie: deizm, niezbędny w tym artykule. Ateizm to całkowity brak wiary w siły wyższe. Ponieważ jednak nie da się istnienia i nieistnienia takowych potwierdzić lub obalić, ateizm jest wiarą tak samo jak wiara w Boga, tylko wiara ta ma inną strukturę. Agnostycyzm z kolei zakłada, że nie wiadomo, czym jest lub miałby być Bóg, więc nie rozstrzyga sporu wiary, dopóki nie pojawią się w tym zakresie jakieś dowody. Deizm natomiast uwzględnia możliwość istnienia Boga lub bogów, ale rozumianych inaczej, niż we wszelkich religiach, mitologiach i wierzeniach. Zakłada bowiem, że nie ingerują oni w ludzkość na zasadach, jakie wyznają chrześcijanie, muzułmanie, hindusi i inni, lecz sobie tylko znanych, a może w ogóle tego nie robią. W pewnym sensie wiara w to, że żyjemy w jakiejś symulacji rzeczywistości może być poniekąd dziwaczną odnogą deizmu.
Artykuł ten mogłem napisać dzięki wsparciu moich Patronów i Patronek. Dołącz do nich na moim profilu w serwisie Patronite.
Tutaj dochodzę do wyjaśnienia, co oznacza, że uważam się od czasu, gdy miałem około 18-19 lat, za kogoś pomiędzy agnostykiem a deistą. Uznaję mianowicie, że póki nie ma dowodów, nawet teoretycznych, w tym zakresie, to nie będę rozstrzygał na ten temat, ale zarazem dopuszczam, że może istnieć jakaś siła lub siły wyższe i to sprawia, że oprócz bycia agnostykiem jestem zarazem deistą. Jest to dla mnie postawa tak samo racjonalna (bardziej niż czysty agnostycyzm, i tym bardziej niż ateizm), co wygodna.
Jednocześnie mam świadomość, że dla wielu ludzi na Ziemi religia i wiara są niezmiernie ważne. Najprawdopodobniej również ewolucyjnie człowiek jest ukształtowany tak, że potrzebuje takiej wiary, tak indywidualnie, jak i społecznie. Wspólnoty religijne mają zasadnicze znaczenie w tworzeniu się spójnych, współpracujących grup, co jeszcze nie tak dawno w historii naszego gatunku było bardzo ważne (i nadal jest, ale w innej formie). Myślę też, że dla osób z ciężkim dzieciństwem, które nie wytworzyły prawidłowego przywiązania z rodzicami, rolę takiej rodzicielskiej figury w ich umysłach pełnić może Bóg, dzięki czemu nie rozwijają cięższych zaburzeń psychicznych.
Ponadto wiele zasad kultywowanych przez konwencjonalne chrześcijaństwo, takich jak altruizm, wzajemna pomoc, dbanie o dobro wspólne, lojalność, uczciwość itp., jest moim zdaniem dobrych, niezależnie od religii czy poglądów politycznych. Dlatego też, z przyczyn zarówno indywidualnych, jak i wspólnotowych, dawno zaprzestałem zwalczać religię i religijność. Jestem tolerancyjny wobec wierzących w bóstwa i w ich brak. Krytykę wymierzam w poszczególne zjawiska, takie jak np. kreacjonizm czy wojujący ateizm, a nie w chrześcijaństwo czy ateizm jako takie.
Gdy miałem 23 czy 24 lata postanowiłem wypisać się z Kościoła Katolickiego. Zamówiłem niezbędny do tego odpis aktu chrztu. Pomimo desperackich prób księdza w trakcie rozmowy przy odbieraniu dokumentu (naprawdę desperackich, było mi żal tego człowieka, gdyż cały trząsł się z nerwów, i, nie panując nad sobą, nawoływał mnie, abym „jeszcze raz wszedł do kościoła” i „poczuł Jezusa”) nie zrezygnowałem z tego pomysłu. Przygotowałem wniosek i planowałem go złożyć. Jednak dwukrotnie coś mi wypadło, a po drodze do kościoła mi nie było i w końcu tego nie zrobiłem. Wniosek leży wydrukowany w teczce, w szufladzie, wraz z aktem chrztu, do dziś, kiedy to choć moja (nie)religijność nie uległa zmianie, to pogląd na znaczenie religii dla porządku społecznego i dla wspólnotowości – już tak. W niewielu kwestiach zgadzam się z Zielonymi, jestem wręcz ich krytykiem, jednakże tutaj moje aktualne nastawienie jest bardzo bliskie temu, co wyznała przewodnicząca niemieckich Zielonych i obecna Minister Spraw Zagranicznych Niemiec, Annalena Baerbock: jest niereligijna, ale pozostaje członkiem Kościoła, gdyż ważna jest dla niej wspólnotowość.
Moje wymogi wobec ateistów, osób religijnych i neoreligijnych, są następujące. Chcę, aby nie starali się wymuszać na mnie stosowania ich praktyk religijnych, udziału w rytuałach itp. Co zarazem nie znaczy, że nie pójdę do kościoła na chrzest, komunię, bierzmowanie, ślub czy pogrzeb – uważam, że osoby robiące z tym problemy za bardzo skupiają się tylko na sobie. Mam raczej na myśli nie wymuszanie regularnego chodzenia na mszę czy przestrzegania pewnych restrykcyjnych zasad religijnych albo robienia rzeczy, które ewidentnie kolidują z porządkiem społecznym. Stąd jestem przeciwny także np. temu, czego dokonują niektóre wspólnoty muzułmańskie we Francji bądź Szwecji.
Drugi mój postulat jest taki, by religia tyczyła się spraw wspólnoty i wiary, zaś tam, gdzie wkracza wiedza, by ustępowała jej jako empirycznej i racjonalnej siostrze. Gdy wiara i religia nie zwalczają nauki, mogą moim zdaniem współistnieć, a ludzie religijni, jak i niereligijni, jak również religijnie „przeciętni”, też pełnią swoje role w ekosystemie społecznym i są dla zdrowia społecznego niezbędni.
Jestem też zdania, że to, co dobre w danej religii, warto powielać niezależnie od własnego wyznania. I tak, jako agnostyk, chętnie przytaczam np. fragmenty „Hymnu o miłości” z Biblii (za co byłem atakowany i obrażany, nazywano mnie „katolem”), zaś w otwarciu mojej nowej książki (reportaż, który ukaże się niedługo nakładem wydawnictwa PWN, pt. „Przeludnienie czy wyludnienie? Reportaż demograficzny”) cytuję arabskiego myśliciela Kalila Gibrana. Z przyjemnością czerpię z „Mitologii” Jana Parandowskiego albo z przeciekawych religijnych przekazów hinduskich. Robię to jako agnostyk-deista o chrześcijańskim pochodzeniu.
Artykuł napisałem dzięki wspierającym mnie Patronom i Patronkom. Jeśli chcą i mogą sobie Państwo pozwolić na dołączenie do grona moich Patronów, serdecznie zapraszam na mój profil w serwisie Patronite.
Zgadzam się co do pojęcia neoreligijności (jako uogólnienie religijności) – zaliczam do nich nie tylko tradycyjne wierzenia, ale też ślepą wiarę w różne koncepcje, np. wróżbiarstwo, zabobony, „ziębostwo”, taroty czy ideologie jak nazizm czy stalinizm. Ateizm też może być taką neoreligią, ale wcale nie musi. Jeśli odrzucamy wiarę w bóstwa, bo nasz autorytet tak mówi, a my mu bezwględnie wierzymy, to faktycznie niewiele różnimy się od wyznawców innych religii, a naszym bóstwem jest ten autorytet. Ale jeśli nasza niewiara we wszelkie religie wynika z tego, że są dla nas nieracjonalne i nie widzimy żadnych przesłanek wobec istnienia ich bóstw, jednocześnie nie zamykając się na ewentualne przyszłe przesłanki (których jednak wcale nie będziemy musieli zaakceptować jeśli nie uznamy ich za racjonalne), to to nie jest ateizm równoważny religii, to zupełnie inny mindset.
Przy czym nie zamykanie się na ewentualne przyszłe przesłanki nie oznacza, że nie dajemy sobie prawa do wewnętrznego „rozstrzygania na ten temat”, a zdanie możemy zmienić jeśli te przesłanki się pojawią. Porównałbym to do przedszkolanki, która nie wierzy we wróżki („awróźkizm”), ale byłaby skłonna w nie uwierzyć, gdyby pojawiły się ku temu sensowne przesłanki. Co jakiś czas jakiś przedszkolak opowiada o takiej czy innej wróźce, o której oglądał bajkę, ale przedszkolanka w te wróźki nie uwierzy, bo wie, że to żadne przesłanki, tylko dziecięca fantazja. I niewiara w te opowieści to nie jest religijna wiara w ich nieprawdziwość. Tak samo „otwarty” ateista nie uwierzy w róźne bóstwa od duchownych czy wyznawców bez namacalnych dowodów.
Także nie, ateizm to nie jest religijna wiara w nieistnienie bóstw.
Ateista zakłada nieistnienie Boga nie mając dowodów jego nieistnienia. Nie sposób udowodnić, że nie ma absolutu/siły wyższej/sił wyższych. Z definicji ateista „wierzy” w nieistnienie Boga nie mając do tego podstaw. Obalenie tez zawartych w ewangelii, torze czy koranie nic nie znaczy, siła wyższa może być czymś zupełnie innym, o czym mówi autor wpisu. Bycie ateistą jest w sumie postawą opartą na osobistym poglądzie, często z dodatkiem dużej niechęci do religii jaką znamy w naszej kulturze.
Czy wspomniana przeze mnie przedszkolanka też nie ma podstaw aby nie wierzyć we wróżki? A też nie można udowodnić nieistnienia wróżek.
Ateista odrzuca wiarę w bóstwa, bo uważa je za zbyt nieprawdopodobne. To co innego niż wiara w ich nieistnienie, bo niby komu uwierzył?
Ktos tutaj myli pojecia. Ateizm jest brakiem wiary w istnienie jednego bądź wielu bogów. Nie jest to wiara w jego/ich nieistnienie. To ogromna roznica. Mozna to porownac do sali sadowej, w ktorej mamy za zadanie okreslic czy oskarzony jest winny zbrodni czy nie (czy bog jest winny swego istnienia czy nie). Jesli oskarzony zostanie uznany za winnego (bog istnieje) to sprawa jest prosta. Jesli natomiast nie zostanie uznany za winnego to nie oznacza to automatycznie, ze jest on niewinny. Oznacza to jedynie, ze nie zostaly przedstawione wystarczajace dowody na to by orzec o jego winie. I wlasnie to oznacza termin ateista. Ateista to ktos kto nie posiada wystarczajacych dowodow na to, aby uznac boga za winnego swojego istnienia wiec na razie mowi, nie wierze w niego dopoty dopoki nie zmieni sie aktualny stan dowodowy. (A)gnostycyzm nie traktuje zagadnien wiary lecz wiedzy zgodnie ze swoja definicja. Agnostyk nie ma wiedzy na temat istnienia boga. Gnostyk taka wiedze ma. Bardziej precyzyjnym okresleniem byloby tutaj gnostyczny ateista (nie wierzy w boga i ma wiedze o jego nieistnieniu), agnostyczny ateista (nie wierzy w boga i nie ma wiedzy o jego nieistnieniu, do tej kategorii zalicza sie potocznie zwanych ateistow), agnostyczny teista (wierzy w boga choc nie ma wiedzy na temat jego istnienia) i w koncu gnostyczny teista (wierzy w boga i ma wiedze na temat jego istnienia).
Ateizm to brak wiary w bogów, a nie założenie ich nieistnienia. To zupełnie co innego. Ogólnie wiara to utrzymywanie jakiś poglądów bez wystarczających przesłanek i jako taka jest antyintelektualna. Dlatego w ogóle należy się wystrzegać wiary w cokolwiek, a polegać tylko na rzeczach udowodnionych, a przynajmniej silnie uzasadnionych.
Równie dobrze można twierdzić, że istnieje wehikuł czasu, a jeżeli w to nie wierzysz to proszę to udowodnić. Niestety są to tylko i wyłącznie gry składniowe języka polskiego i nie ma to nic wspólnego z realnym postrzeganiem świata czy wiarą w tego czy innego Boga. Można by równie dobrze powiedzieć, że jeżeli Bóg jest wszechmocny to niech stworzy tak duży kamień, którego sam nie mógłby unieść… – zwykła gra słów i tyle. Ateizm walczący chce na siłę udowodnić, że Bóg nie istnieje – i nie ma jak tego zrobić, wierzący tak samo. Sam jestem agnostykiem bo tak jest mi najwygodniej. 🙂
„Jeżeli Bóg jest wszechmocny to niech stworzy tak duży kamień, którego sam nie mógłby unieść” – to nie jest gra słów, tylko pewna sprzeczność logiczna, według niektórych zaprzeczająca istnieniu istoty wszechmocnej. Mogę się nawet zgodzić, że do Boga nie ma za bardzo sensu stosować logiki, bo ogólnie cechy typowo przypisywane bogom nie są logiczne, ale niech to działa w obie strony. Natomiast wielu apolegetów chrześcijańskich stosuje „dowody” oparte na logice, np. dowód ontologiczny, aby wykazać istnienie Boga, i nie widzą w tym problemu.
Ja też jestem agnostykiem, bo nie wiem, czy Bóg istnieje. Jestem też ateistą, bo nie wierzę w jego istnienie. Nie wierzę też w istnienie planety Wulkan, Papy Smerfa i wehikułów czasu. Oczywiście gotów jestem na przyjęcie dowodów wskazujących na istnienie tych obiektów, jeżeli tylko takie się pojawią.
Stwierdzenia pozytywne i negatywne co do istnienia jakiegoś obiektu nie są tożsame – nie muszę udowadniać nieistnienia Boga lub wehikułu czasu, to osoby postulujące ich istnienie muszą to udowadniać. Ma to uzasadnienie ściśle praktyczne – nie da się dowodzić nieistnienia każdej rzeczy, którą sobie ktoś wymyślił, ponieważ liczba takich wymyślonych obiektów jest praktycznie nieskończona. Stąd moje podejście, aby wierzyć tylko w rzeczy udowodnione.
Zakładam, że jesteś w 99,999% ateistą jeśli chodzi o istnienie wróżek ze skrzydełkami, które latają nisko nad ziemią, mają różdżkę i rozsypują z niej magiczny pył. Jesteś pewnie mocno przekonany, że takie wróżki nie istnieją, ale przecież być może są niewidzialne, albo być może są tylko po ciemnej stronie księżyca, a jak przelatuje tam satelita to chowają się w księżycową glebę itd itp. Więc jesteś przekonany, że nie istnieją, ale dopuszczasz jakiś minimalny procent szans, że istnieją ale nie sposób tego udowodnić. Jesteś więc zapewne 99,999% ateistą i 0,001% agnostykiem w temacie wróżek. Ja na bardzo podobnej zasadzie jestem 99,999% ateistą i 0,001% agnostykiem w temacie Boga.
Co więcej uważam, że to dość konsekwentne, spójne i logiczne podejście (Bóg oraz wróżki)
No tak, i nie udawadniamy też istnienia krasnali. Powinniśmy? Może powinniśmy spędzić całe życie na udowadnianiu nieistnienia krasnali, Boga i Shivy?
Nie. To wierzący – jeżeli chcą – mogą probować coś udowodnić. Jeżeli tego nie zrobili – to nie widzę dużej potrzeby ich słuchać, tworzyć żadnych deizmów i ateizmów w opozycji do nich.
Ciężar dowodu spoczywa na tym, który postuluje istnienie czegoś. Wolę już dywagować nad istnieniem pustki (pojęcia, jej opzycji do istnienia, ontologi) niż nad istnieniem Boga: konceptu ludzi sprzed tysięcy lat, potrzebujących naturalnie czegś nad sobą – chociażby jako groźba kary za bycie niemoralnym.
Dziś mamy prawo, a moralność jest zupelnie niezależna od Boga – i super. Cieszy mnie to.
Do dziś nie ma wśród ludzi jednolitej definicji, o kim- o czym mówimy, mówiąc: Bóg.
Dla każdego z nad, dla każdej religii jest on inaczej rozumiany czy wyobrażany.
Dlaczego jednak u większosci ludzi istnieje potrzeba szukania i pytania – cz On – jest. Pomijając rozumienie słowa „być”.
IMHO – to czego człowiek, u którego rozwnęła się samoświadomość – poszukuje i potrzebuje przede wszystkim SENSU trwania- bycia.
Tym samym – tak uważam – Bóg ma być ratującym nas przed rezygnacją z życia i przed pustką – SENSEM. Tego poszukujemy. Jakiegoś sensu starań i wysiłków. Tym samym – IMHO – Bóg – to Sens. Jest nam niezbędny. Dlaczego tak narasta fala depresji? – Bo to stan utraty sensu. Kiedyś Bóg – przyjaciel i powiernik najbardziej osobistych pragnień taki sens wskazywał lub uspokajał – że sens jest. Bez wiary w sens czyli jakieś wartości, które głoszą od zawsze religie – człowiek staje się pusty w środku. Bóg/Sens jest na logikę tylko jeden a my mamy go szukać. I sensu i Boga. To naprawdę nadaje człowiekowi niesamowitą motywację i siłę do trwania. Nie trzeba wspierać się zasadami różnych odmian religii. Wystarczy szukać i zachowywać się godnie. Godnie – to z poczuciem, że sens jest.
Ale Sensem wcale nie musi być niedosięgły Bóg. To może być rodzina, hobby, spacery, ciekawość świata, rozmowa z przyjacielem, cokolwiek co sprawia, że chce nam się żyć.
Pytanie, czy można w ogóle z góry definiować pojęcie Boga. Bo przecież taka definicja dotyczy czegoś/kogoś, kto (przynajmniej potencjalnie) faktycznie istnieje i ma jakieś cechy. Nie mamy w istocie jakiegokolwiek pojęcia, jakie cechy ma Bóg, o ile istnieje, dlatego ustalanie definicji Boga jest bez sensu. Większość osób twierdzi, że Bóg jest np. wszechwiedzący. Ale może w rzeczywistości Bóg, o ile istnieje, wie wszystko o przeszłości i teraźniejszości, a nie zna przyszłości, nie jest więc wszechwiedzący. Gdybyśmy dowiedli istnienie osoby, będącej stwórcą Wszechświata i mającej inne cechy przypisywane typowo Bogu, ale nie znającej przyszłości, to czy nie nazwalibyśmy go Bogiem? Na pewno tak, chociaż nie spełnia typowej definicji Boga. Myślę więc, że powinniśmy w ogóle zaprzestać definiowania Boga, aż do czasu, kiedy uzyskamy o nim faktyczną wiedzę (co pewnie nigdy to nie nastąpi).
Definicja ateizmu i agnostycyzmu, którą przytaczasz, nie jest jedyną słuszną. Wg. innych ateizm jest brakiem wiary w boga osobowego a agnostycyzm natomiast dotyczy możliwości zdobycia wiedzy na ten temat. Wg. takiego modelu można być więc jednocześnie ateistą i agnostykiem (a także ateistą i gnostykiem – to definicja ateizmu przytaczana przez ciebie, ale także wierzącym i gnostykiem/agnostykiem).
Bardzo fajnie, że mówisz wprost o tym, w jakim znaczeniu używasz tych słów, bo wielu ludzi tego nie robi. A mówiąc wielu mam przede wszystkim na myśli różnej maści apologetów religii, którzy korzystają z takich brzydkich sztuczek retorycznych jak ekwiwokacja. Dlatego osobiście nie lubię takiej definicji i wole podział który sam przytoczyłem. Ale to tylko moje osobiste zdanie 🙂
Nie jest, oczywiście. Ateizm i agnostycyzm to pojęcia rozmyte i mogą być wieloznaczne. Ja w taki sposób wyodrębniam agnostycyzm od ateizmu właśnie aby rozgraniczyć wiarę o różnych strukturach od niewiary.
Czasem czytam sobie historie różnych ludzi o tym, jak odeszli od wiary (głównie chrześcijańskiej) i o ile same te historie są tak różnorodne jak ludzie, którzy je przeżyli, o tyle zauważyłem właśnie że często tacy ludzie próbowali pewnych alternatywnych wierzeń.
U mnie samego było to chyba wszystko po trochu: wiara w ufo, wschodni mistycyzm itd 😉
Nie wiem tylko, na ile statystycznie trafne jest to spostrzeżenie. Może ludzie których czytam są do mnie po prostu bardziej podobni, przez co częściej znajduję ten wspólny element?
Zawsze fascynowała mine „potrzeba” odzcuwana w młodości, nawet przeze mnie samego, do samodefiniowania własnej „przynależności” do określonego stada…
W 1977 roku Engel i Romano opisali biosocjopsychological model zdrowia psychicznego. Stado i sposób w jaki odnosimy się do socjalnego tła naszego życia jest ważny i wyraża się na różne sposoby, również w religii ale nie tylko.
Nie zawsze warts definiować się jednoznacznie, zwłaszcza kiedy definicje bywają wieloznaczne!
Łączę wyrazy wsparcia, szacunku i życzę powodzenia w niekończącym się nigdy poszukiwaniu własnej tożsamości 😉
Na pewno nikogo nie można zmuszać do religijności czy uczestniczenia w obrzędach. I myślę, że na pewno lepiej jest mieć taką postawę jak Twoja niż w ogóle wystąpić z Kościoła; lepiej być kiepskim katolikiem niż nie być nim w ogóle 😉 Pozwolę sobie jednak na uwagę, która nie padła w artykule, a myślę, że jest ważna.
Otóż uważam, że uznanie etyki wynikającej z dobrej religii jako siły konstytuującej swoją hierarchię wartości ma tę przewagę nad innym podejściem, że takie źródło tej siły konstytuującej trudno jest zmienić, jeśli jest ono osadzone w transcendencji. Inaczej ma się sytuacja jeśli człowiek próbuje sam skonstruować swój kompas moralny. Wtedy, znając prawidła psychologii wiemy, że w sytuacji trudniej uruchomią nam się mechanizmy obronne takie jak racjonalizacja (a im człowiek jest inteligentniejszym tym więcej i lepszych uzasadnień sobie dostarczy!), które świetnie nam uzasadnią dlaczego w tej konkretnej sytuacji dopuszczalny jest wyjątek, bądź w ogóle preformułowanie reguły. I gdy prześledzić najgorsze przypadki historyczne to mniej więcej tak to się odbywało: w zasadzie wszyscy zbrodniarze byli przekonani, że czynią dobrze i że tak trzeba. W mniejszej skali działa to więc podobnie, choć szkody są bardziej lokalne.
To najważniejsze co chciałem powiedzieć, ale byłoby tego więcej, przy czym nie chciałbym robić Ci tu konkurencji z pisaniem drugiego artykułu 🙂 Pozwolę sobie więc zajawić tematy:
1) „Wiara to uznawanie czegoś za prawdę” – to się zupełnie nie kłóci z Twoim postulatem, by religia nie walczyła z nauką, bo gdy nauka dostarcza przekonujące dowody o tym jaka jest prawda, to nie potrzebujesz wypełniać potrzebnej do funkcjonowania luki zawierzeniem w transcendencji. A już szczególnie w religii katolickiej, gdzie koncepcja prawdy jest bardzo ważna, by nie powiedzieć – kluczowa.
2) „Warto uczyć się tego co jest dla nas dobre” – to dobry punkt wyjścia, bo ostatecznie warto chcieć po prostu tego, co dobre, ale gdzieś przecież trzeba zacząć 🙂 To zdanie jednakowoż zwraca uwagę na kilka kwestii, jak: „co jest dobre?”, żeby móc zacząć tego chcieć. Oraz, że to czego po prostu chcemy nie zawsze jest dla nas dobre, więc lansowane w popkulturze „podążanie za głosem serca” może zwyczajnie prowadzić na manowce. To z kolei wraca nas do kwestii samodzielnego wykuwania sobie kompasów moralnych.
To chyba tyle, co mi się narzuca na szybko.
Pozdrawiam 🙂
Dyskusja i badania nad rolą wiary i religii w ewolucji biologicznej i kulturowej człowieka to niewątpliwie fascynujący temat. Patronowałem kiedyś „Dniom Darwina” organizowanym przez Polskie Towarzystwo Nauk o Człowieku i Ewolucji, w ramach których w Poznaniu odbyły się wykłady i dyskusja na ten temat, i o ile pamiętam, większość występujących naukowców była raczej zgodna (ale nie bez wątpliwości), że religia i wiara tak indywidualnie, jak i społecznie, pełnią ważną rolę. Choć wiem zarazem, że są ostrzy krytycy takiego podejścia. Ja jako biolog również skłaniam się ku tezie, że wiara i religijność są stałą składową typową dla naszego gatunku.
„Ateizm to całkowity brak wiary w siły wyższe. Ponieważ jednak nie da się istnienia i nieistnienia takowych potwierdzić lub obalić, ateizm jest wiarą tak samo jak wiara w Boga, tylko wiara ta ma inną strukturę.”
Nie wiem skąd taka definicja, ale ja postrzegam ateizm, jako pojęcie bliskoznaczne do racjonalizmu, czyli uznawanie za wiedzę tego, co zostało udowodnione na gruncie racjonalizmu. Dlatego dopóki nie istnieje dowód na istnienie siły wyższej (np. Boga), to zakładamy, że go nie ma, dokładnie tak jak to robimy z innymi twierdzeniami na gruncie nauki.
W myśl tej definicji jeśli tylko pojawi się dowód na istnienie siły wyższej, to wtedy zostanie on przez ateistów uznany.
Według mnie taka definicja odnosi się już do agnostycyzmu, nie do ateizmu.
(A)gnostycyzm i (a)teizm to dwa rozne zagadnienia.
Pierwszy odnosi sie do wiedzy, drugi do wiary i jeden drugiego nie wyklucza. Mozna przyjac jedna z czterech rodzajow pozycji:
1. gnostyczny ateista, ktory nie wierzy w boga i twierdzi, ze wie iz on nie istnieje klamiac lub oklamujac innych, bo nie jest w stanie przedstawic zadnego dowodu na nieistnienie boga;
2. agnostyczny ateista, ktory nie wierzy w boga lecz nie ma wiedzy o jego nieistnieniu, z definicji najbardziej racjonalna i otwarta pozycja, ktora moze ulec zmianie po pojawieniu sie nowych dowodow w sprawie;
3. agnostyczny teista, ktory wierzy w boga pomimo braku dowodow o jego istnieniu, ta pozycja z kolei jest najbardziej irracjonalna, poniewaz ktos wierzy bez powodu i w koncu
4. gnostyczny teista, ktory wierzy w boga i twierdzi, ze ma na ten temat wiedze znow klamiac lub oklamujac innych, gdyz takich dowodow na dzien dzisiejszy nie mozna przedstawic.
Ateizm, w ogolnym rozumieniu okresla agnostycznego ateiste, ktory po prostu odrzuca z braku dowodow teze o tym, ze bog istnieje wlasnie ze wzgledu na to, ze nie ma wiedzy na temat jego istnienia lub nieistnienia. To postawa „nie wiem” i czekam az pojawia sie nowe dowody. Obiektywnie, mozna kazdego z nas zaliczyc do kategorii 2 lub 3. Nie wierzymy w boga ze wzgledu na brak dowodow jego istnienia/nieistnienia lub w niego wierzymy pomimo braku owych dowodow. Kategoria 1 i 4 to zwykli oczusci lub Ci, ktorzy nie poswiecili nigdy pieciu minut na glebsze zastanowienie sie nad tematem.
Chyba pierwszy raz coś komentuję, ale często czytam, bo uwielbiam Twój styl pisania, coś a la rozprawka w liceum. xD
Nawet nie wiem od czego zacząć wyśmiewanie podejścia, że nieistnienie bytu wymaga udowodnienia, więc skupię się tylko na jednej głupie tezie która postawiłeś: ateizm to wiara. Nie, ateizm to postawa wywodząca się z racjonalizmu, a ten, piękny w swej prostocie, zakłada że uznanie czegoś wymaga w pierwszej kolejności udowodnienia istnienia tego czegoś. Kurtyna.
Nie postuluję, że trzeba udowadniać nieistnienie czegoś, zresztą niejednokrotnie pisałem, że takie rozumowanie prowadzi do błędów logicznych. Napisałem coś innego: że wiara w istnienie i wiara w nie istnienie jest wiarą, a jest nią z powodu niemożliwości udowodnienia nieistnienia. Nie ma to nic wspólnego z „wymogiem udowodnienia nie istnienia bytu”.
Czyli niewiara w istnienie wróżek jest wiarą w ich nieistnienie? Fajnie. Zawsze myślałem że wiara jest mi obca a tu się okazuje że wręcz przeciwnie. Wierzę w nieistnienie krasnoludków, papy smerfa, wspomnianych wróżek itp. Przecież to nonsens , ewentualnie gra słowna.
Religia i nauka dla mnie są jak połowy dopełniającego się kształtu świata. Jedno i drugie doskonale się uzupełnia czego dowodem empirycznym niech będzie działalność księdza Hellera (jako dysklektyk nie gwarantuję poprawności pisowni nazwiska). Dla mnie religie to jakby języki do opisu transcendencji. Taki obraz, że Bóg mieszka na górze, na którą prowadzą różne drogi. Religijność to otwartość na piękno matematyki, poezji, na doskonałość praw fizyki czy biologii. Ja tam wszędzie widzę tego, kto stworzył to wszystko jako doskonałe, a imiona, rytuały, to tylko próby opisu rzeczywistości i jako takie podlegają wszystkim tym ograniczeniom i niedoskonałościom, które dotyczą poznania naukowego.
Nieee! Religijność nie ma nic wspólnego z otwarciem się na piękno matematyki. Mówię to ja – areligijna jednostka, która bezustannie doznaje dreszczu zachwytu nad pięknem równania Eulera, czy całki Fouriera. Nie mieszaj porządków.
Moim zdaniem to co nazywasz w tym tekście agnostycyzmem, jest w powszechnej świadomości rozumiane jako ateizm. Ateizm w szerszej definicji zawiera w sobie przecież i agnostycyzm – jako pewną formę ateizmu. Zdecydowana większość ateistów jakich znam ateizmem określa właśnie brak wiary w Boga, m.in. z braku dowodów na jego istnienie.
To coś w stylu tego, że jak Ty nie wierzysz w uzdrawiającą moc ametystu to znaczy, że po prostu nie wierzysz w tę moc, bo nie ma na nią dowodów, nie że wierzysz w jakiś abstrakcyjny twór będący „nieistnieniem uzdrawiającej mocy kamieni”. Brak wiary w Boga czy cokolwiek innego (mogą być i elfy) nie jest tożsamy z wiarą w coś przeciwnego, czyli w ich/jego nieistnienie.
Osobiście nie mam nic przeciwko twoim rozgraniczeniom i własnym interpretacjom, ale myślę, że dla wielu ateistów argument, że wierzą w jakieś „nieistnienie” będzie nieuprawniony i może i ich złościć, bo podobnie jak ja rozumieją swój ateizm jako brak wiary wywołany brakiem dowodów, a nie jako nowy typ wierzenia.
Tymczasem gratuluję własnych przemyśleń w tym zakresie, to zawsze cenne poznać inną perspektywę i pobudza to do ciekawych dyskusji.
Dzięki za komentarz. Faktycznie, to co ja uznaję za agnostycyzm, wiele osób uważa za początek spektrum ateistycznego.
Musi budzić zdziwienie, ba niezgodę na bezkrytyczne przechodzenie w tej dyskusji nad istotą „Boga – siły wyższej” w kontekście wpływu takiej wszechmocy ma wyjątkowo perfidną, destrukcyjna w rezultacie obojętność, nieobecność na zło przejawiające się w rozlicznych, dziejących się wokół tragediach. Jak można wierzyć w „coś” co dla wyznawcy jest wszechmocne a na jego oczach to wszechmocne jest bezradne, bezsilne wobec ewidentnego zła. Bezsensu. Ociężałe ega wyznawców próbują uzasadniać – a może ateista, może agnostyk, może deista. Nic nie ma. Amen
Ciekawy i sosbisty tekst z kilkoma wątkami filozoficznymi. Ja akurat moge się z tobą identyfikować, byłem 4 lata w seminarium misyjnym i studia filozofii oraz zwyczajne dojrzewanie odsunęły mnie mocno od racjonalnego przekonania w istnienie Boga (często widzę to zjawisko u osób wierzących, ludzie identyfikuja, moim zdaniem mylnie, pojęcie racjonalnego przekonania o istnieniu Boga, przejawiającego się uzasadnianiem jego istnienia za pomocą argumantów z wiara, czyli wewnetrzynm egzystencjalnym przekonaniem o istnieniu Boga, funkcjonującym podobnie jak intuicja albo qualia [odczucia]. Ja raczej jestem ateistą jesli chodzi o wiarę, bo nie wierzę, nie mam takiego przekonania, ale racjonalnie mógłbym byc deistą/agnostykiem, moim zdaniem to całkiem racjonalne i prawdopodobne, że nasza rzeczywistość została stworzona/popchnięta do istnienia przez coś innego, coś poza naturą wszechświata, ale w obecnym momencie rozwoju nauki to teza równie naukowa co jednorożce itp. Religia i tak nie zginie, bo bardzo trudno żyć i wyznaczać sobie wartości i cele bez zewnętrznego punktu odniesienia a nie każdy ma możliwości poświęcać czas na czytanie filozofii, historii religii, tekstów naukowych.
Ateizm, czyli nie-teizm, w najszerszym znaczeniu, to jest nie występowaniem w światopoglądzie wiary w siły tzw. nadprzyrodzone. Jeśli są wśród ateistów twierdzączy że to wiedzą, są tego pewni, lub mogą to udowodnić to już ich problem.
„Ponieważ jednak nie da się istnienia i nieistnienia takowych potwierdzić lub obalić, ateizm jest wiarą tak samo jak wiara w Boga, tylko wiara ta ma inną strukturę. ”
Czyli ktoś np. nie będący filatelistą też jest hobbystą nie zbierania znaczków? Myślę że albo ktoś jest teistą albo nie. I agnostycy nie będąc teistami, są też ateistami, zdaje się nie wiedząc o tym. Natomiast „trzecia droga” deizm to już wg mnie czysta fantasy.
Analogia filatelistyczna miałaby sens gdyby istnienie znaczków było kwestią wiary. Byliby wtedy niewierzący w ich istnienie, a wśród nich tacy, który swoją niewiarę nazywają wiedzą. A wracając do meritum, to teista wie, ze wierzy, ateista wierzy, że wie.
Czyżby rzeczywiście nie było dowodów istnienia Boga, „nawet teoretycznych”? Proponuję najpierw rozprawić się z dowodem Anzelma z Canterbury, a potem porozmawiamy 🙂 Natomiast o dowodzie nieistnienia Boga nie słyszałem. W odpowiedzi słyszę wtedy o tęczowym jednorożcu albo, tak jak tutaj, o wróżkach. Proponuję zaznajomić się z pojęciem koroboracji (nie, to nie biskupi je wymyślili), a potem porozmawiamy 🙂
Chodzi o „dowód” ontologiczny? Z nim to chyba wielu filozofów już się rozprawiło, np. Kant, a nawet św. Tomasz. Natomiast istnieje generalny problem z próbami udowadniania czegokolwiek metodologią filozoficzną: ta metodologia ma zerową skuteczność. Filozofia nie dała odpowiedzi na jakiekolwiek pytanie, na jakie stara się odpowiedzieć. Oczywiście chodzi mi o odpowiedź, która jest prawdziwa. Jeżeli jedna grupa filozofów, stosując prawidłową metodologię, udziela jakiejś odpowiedzi, a druga grupa, stosując tą samą metodologię, udziela odpowiedzi przeciwnej, to znaczy, że w filozofii nie należy szukać odpowiedzi na to pytanie. I tak jest właściwie z każdą kwestią rozważaną przez filozofów, ze sztandarowym pytaniem o istnienie Boga na czele. Innymi słowy, w filozofii brak jest konsensusu odpowiedzi na dane pytanie, charakterystycznego dla nauki. Także rozważania filozofów i próby „udowadniania” przez nich np. istnienia Boga nie mają specjalnego znaczenia – ot takie ćwiczenia intelektualne, nawet ciekawe, ale bez jakiegokolwiek efektu.
Tak, chodzi o dowód ontologiczny. Uzasadniając jego błędność powołujesz się na Św. Tomasza i Kanta ale bez analizy ich kontrdowodów. Wierzysz im na słowo, więc konsekwentnie powinieneś im uwierzyć również gdy sami dowodzą istnienia Boga. Co więcej, stwierdzasz, że metodologia filozoficzna ma zerową skuteczność. Zatem kontrdowody Akwinaty i Kanta również, gdybyś znowu chciał być konsekwentny. A może dowód Anzelma jest nie tylko filozoficzny ale i logiczny? Tutaj już trudno powiedzieć, że logika (część filozofii, jakby nie było) „nie dała odpowiedzi na jakiekolwiek pytanie”. W końcu stworzyła na przykład pojęcie dowodu nie wprost (a taki jest właśnie dowód Anzelma). Chyba, że przyjmiemy stanowisko nihilistyczne i wtedy konsekwentnie trzeba będzie powiedzieć, że np. fizyka również nie „nie dała odpowiedzi na jakiekolwiek pytanie”. Bo co ktoś coś wymyślił (Ptolemeusz, Kopernik, Newton, Einstein itd.) to okazywało się, że nie miał racji. I ten proces obalania kolejnych teorii nie jest wcale zakończony. Aktualnie do ciekawszych należy spór między zwolennikami teorii jednego i wielu Wszechświatów (w porywach występujących w liczbie 10^500 (10 do potęgi 500)). Może jest jakaś logika, która pozwoli przyznać rację obu stronom ale ja takiej nie znam.
„Dowody” (w rzeczywistości co najwyżej argumenty) proponowane przez filozofów jeszcze nigdy niczego nie wykazały, nie ma więc sensu analizować co który z nich twierdzi. Oczywiście jedna strona sporu o istnienie Boga ma rację (Bóg istnieje albo nie), ale tylko przypadkiem – ich rozumowanie nie ujawnia tej prawdy. Logika to również część matematyki, i jako taka działa, nie ma w tym nic dziwnego.
Taki łańcuszek nazwisk (Ptolemeusz, Kopernik, Newton, Einstein itd.) oczywiście pokazuje postęp nauki, ale wcale nie jest tak, że zawsze kolejna teoria obala poprzednią, jak sugerujesz. Kopernik obalił teorię geocentryczną Ptolemeusza, ale Einstein wcale nie obalił tego, co twierdził Newton. Fizyka newtonowska nadal działa bardzo dobrze – w pewnym zakresie prędkości i mas. Einstein ją poszerzył na obszary prędkości i mas „kosmicznych”. Obecnie raczej trudno jest całkowicie obalić jakąś „dużą”, zasadniczą teorię, ponieważ są one poparte ogromem dowodów z wielu dziedzin. I osobiście proponowałbym, nie przejmując się mało znaczącym głosem filozofów (Popperem itp.) mówić o faktach a nie o teoriach. O fakcie ewolucji, o fakcie nieciągłości materii… Bo żeby nie wiem ilu filozofów twierdziło, że teorii nie da się całkowicie udowodnić, to i tak materia składa się z atomów…
A co zrobisz jeżeli filozof jest jednocześnie matematykiem lub fizykiem (np. Pascal, Kant, Leibniz, Goedel)? Jeżeli w tym co twierdzili jest ponad 50% filozofii, to „nie ma sensu analizować co który z nich twierdzi”? Można i tak ale po co w takim razie twierdzić, że „nie ma nawet teoretycznych dowodów istnienia Boga”? Ale, ale .. logikę zaliczyłeś do matematyki, a nie filozofii, a dowód Anzelma jest czysto logiczny więc śmiało możesz się z nim zmierzyć bez brudzenia sobie rąk filozofowaniem.
Jeżeli chodzi o „obalanie teorii”, to można używać różnych języków ale wszystko sprowadza się do tego samego. Ty twierdzisz, że fizyka newtonowska nie została obalona tylko uogólniona (o ile dobrze zrozumiałem), kto inny powiedziałby, że jednak obalona, bo wprawdzie np. dylatacja czasu jest zaniedbywalna w warunkach ziemskich (pomijając różne zderzacze hadronów) ale Newton jej nie uwzględnił. Takim językiem, z pewną, chyba świadomą, przesadą mówi np. Andrzej Dragan. Zatrudniłeś go wprawdzie do obalenia homeopatii ale warto też dowiedzieć się co ma do powiedzenia o fizyce (laptopa można użyć do wbijania gwoździ ale ma on też inne zastosowania). Co nie zmienia FAKTU, że w fizyce istnieją teorie wzajemnie wykluczające się. Ostrożniej niż Ty używam tego słowa ale tutaj chyba mogę. Reszta pozostaje lepiej lub gorzej (a czasami wcale) udokumentowanymi hipotezami i określanie ich mianem faktu nie zastępuje dowodu istnienia. A co to jest „dowód istnienia” mogą pomóc zrozumieć filozofowie. Fizyk, jak w starym dowcipie o sposobach otwarcia puszek z konserwą, rozwiązuje problem, konstruując model oparty na założeniach, o których skądinąd wiadomo, że praktycznie nigdy nie są spełnione.
Ateizm jest wiarą na takiej samej zasadzie, na jakiej niezbieranie znaczków można określić jako hobby.
Już drugi raz jest użyta ta filatelistyczna metafora więc chyba autorzy wpisów korzystali z tej samej ściągawki 🙂 Ja nie będę powtarzać swojej odpowiedzi, mam tylko pytanie: jak odróżnić nazwą tych, którzy w Boga po prostu nie wierzą od tych którzy twierdzą, że Go nie ma, choć dowodów nie przedstawiają. Jeżeli to ostatnie nie jest wiarą, to czym?
„Uważam, że osoby robiące z tym problemy (z okazjonalnym chodzeniem na chrzciny, śluby i pogrzeby) za bardzo skupiają się tylko na sobie” – a niby dlaczego nie mogą skupiać się na sobie i co to znaczy „za bardzo”? jeśli ktoś był wychowany w fanatycznie religijnej rodzinie i doznał z tego powodu krzywd, np był molestowany przez księży, albo znęcano się nad nim psychicznie lub fizycznie na tle religijnym, to niby dlaczego musi uczestniczyć w obrzędach religijno-rodzinnych? bo jeśli odmówi rodzinie to „za bardzo skupi się tylko na sobie”? czy jego niechęć, jego trauma jest mniej ważna niż tradycyjne obrzędy czy presja rodziny? a nawet jeśli nie ma żadnych urazów, tylko racjonalnie uważa że to bzdura, to też nie ma prawa odmówić udziału w uroczystościach bo co? bo „za bardzo skupi się na sobie”??? widzimisię reszty rodziny czy otoczenia są ważniejsze niż uczucia jednostki? A może przestańmy w końcu zmuszać ludzi do robienia rzeczy, które są wbrew ich woli i poglądom, pod pretekstem, że to przecież egoizm nie pójść na chrzest/ślub/pogrzeb w rodzinie, bo babcia/ciocia/kuzynka się obrazi. Tak, każdy człowiek ma prawo do życia w zgodzie z własnym światopoglądem, dopóki nie krzywdzi to innych, i nie, nikt nie powinien zmuszać innych do praktyk religijnych, to zresztą wbrew konstytucji. Gdyby ideologia katolicka w naszym kraju przestała się tak nachalnie wpierdalać- wulgaryzm użyty celowo dla podkreślenia stopnia zjawiska – w życie bezwyznaniowych osób, to może laicyzacja, sekularyzacja społeczeństwa nie następowałaby tak szybko.
A w którym miejscu „ideologia katolicka w naszym kraju tak nachalnie wp…la się w życie bezwyznaniowych osób”?
Miliardy płacone na kościół i Rydzyka z podatków również ateistów; krzyże wiszące w szkołach i innych budynkach użyteczności publicznej, które powinny być świeckie; wyrok trybunału konst z 2020r w sprawie aborcji z inicjatywy katolickich oszołomów, który de facto uniemożliwia jej dokonanie w naszym kraju, co doprowadziło już do śmierci kilku kobiet, bo lekarze po prostu boją sie interweniować, żeby uniknąć oskarżeń. To tak tylko kilka z brzegu, to mało?
„Miliardy płacone na kościół” to w większości rekompensaty za zrabowany przez komunistów majątek, wynagrodzenie za pracę czy przekazane z przeznaczeniem na ochronę zabytków. Fundacja Rydzyka nie jest jedyną w Polsce otrzymująca dotacje państwowe, a miliardy również idą np. na sport wyczynowy, choć większości on nie interesuje. O konstytucję miej pretensje do Mazowieckiego, Geremka i Kwaśniewskiego, bo to oni ją pisali i stręczyli, a nie kościół. Szkoły, mimo wiszących krzyży, są świeckie, bo nikt nie zmusza do modlitwy, ani chodzenia na lekcje religii. A do „śmierci kilku kobiet” doprowadziły błędy lekarskie, a nie Trybunał Konstytucyjny.
W zdaniu powyżej cytowanego przeze mnie w poprzednim poście jest: „Chcę, aby nie starali się wymuszać na mnie stosowania ich praktyk religijnych, udziału w rytuałach itp.” ja też bym chciała, żeby nikt na nikim nie wymuszał praktykowania rytuałów religijnych RÓWNIEŻ podczas okazjonalnych, jednorazowych uroczystości, jak chrzest, komunia czy pogrzeb. I żeby odmowa udziału przestała być uważana za coś egoistycznego, niestosownego itp. Pozwólmy ludziom żyć w zgodzie ze sobą i nie zmuszajmy innych do praktykowania własnych wierzeń, tylko tyle i aż tyle.
Jak już słusznie wcześniej przedmówcy przedłożyli, atezim to brak wiary. Wiara ma pewne cechy (kult, duchowość), których po prostu ateizm nie posiada i nie można zrównać tych dwóch stanowisk.
Takie wyrażenie często słyszałem z ust wierzących, którzy usilnie próbują wmówić, że będąc ateistą jest się też teistą bo jednak w coś się WIERZY, co jest absurdalne. Wykorzystywanie wieloznaczność słowa „wiara”, podobnie próbuje się zrównywać naukę jako nową „wiarę”.
Swoją drogą takie wyrażenie właśnie było użyte w PiSowskiej książce do HiTu.
Jeśli chodzi o agnostycyzm, czemu jest bez sensu? Odrzucamy wiarę w nadprzyrodzone siły ponieważ jest to skrajnie nieprawdopodobna teoria, a do tego z definicji niemożliwa do empirycznego zbadania (wszakże bóstwa są nieskończenie potężne więc to co piszę to może być wyrafinowana projekcja ich sił!). Z gruntu naukowego podejścia taka opcja powinna być odrzucona. Wg Dawkinsa taka teoria nie może być w 100% wykluczona, ale jest nie udowodniona, więc jest obalona i nie jest ważna.
Pomijam już wszelkie religie, które opierają się na cudach, które można zweryfikować w sposób naukowy – jak do tej pory nikomu ręka nie odrosła dzięki modlitwie.
Ateizm jak najbardziej nosi cechy kultu (te napuszone deklaracje, listy ateistów), ma nawet swojego proroka (którego wymieniłeś z nazwiska). I opiera się na WIERZE w nieistnienie Boga, bo na razie nikomu nie udało się udowodnić Jego nieistnienia. Ten, który przedstawiłeś jest śmiechu wart – nieudowodniony, więc obalony. Nawet Dawkins tak nie pisał, musiałeś coś przekręcić. Zwracam jeszcze uwagę, że wierzący w Boga nie muszą przedstawiać dowodów Jego istnienia, bo oni tylko wierzą. Ateista też wierzy ale swoją wiarę nazywa wiedzą, co przydaje tej wierze dodatkowy efekt komiczny.
Mówi się o czymś sprzed ponad 2tys lat.Mówi się o kimś,kto miał biologicznego ojca rzymskiego”bawidanka”,ponoć zwanym Abdes Pandera.
Poczęcie zaprzecza byciu dziewicą.
Ten charyzmatyczny mówca miał zwyczajnie dobrą „nawijkę”.
Uwierzył w swoją”megalomanię” bez refleksji żadnej.
Do kogo przemawiał?Do prostego,niewykształconego ludu.A dlaczego?.Bo lepiej się takowym manipuluje wedle swoich potrzeb.
Możnaby to porównać do współczesnej polityki.Ci sami,do których wtedy mawiała(owa)historyczna postać,dziś idzie w dym,bez zastanowienia czy warto za tym(i),któr(z)y rzucą kilka wyborczych złotówek na konto i tenże lud zwyczajnie jest kupiony ot tak!.
Można rządzić szarym ludem?.Można!.
Zdrówka wszystkim!
bardzo filozoficznie głupie rozumowanie
A ja tutaj tylko króciutko: polecam książkę „Bóg urojony” – Richarda Dawkinsa. Myślę, że może rozwiać wiele wątpliwości. Nie ma nic wspólnego z „wojującym ateizmem” choć czasami autor rzuca kąśliwe uwagi.
Łukaszu, trafiłem na tę stronę przypadkiem. Podziwiam merytoryczne przygotowanie i rzetelność w opisywanych artykułach. Po przeczytaniu tego artykułu przyszło mi do głowy pytanie. Czy słyszałeś o cudach eucharystycznych potwierdzanych w badaniach przez naukowców? Czy myślałeś o zaintresowaniu się tym i stworzeniu aktykułu na ten temat?
Człowiek oprócz potrzeby wiary w boga, niekiedy ma też potrzebę bycia fanatykiem czegoś – religii, kopaczy, polityków itp – i taki fanatyzm prowadzi do wojen, różnych zbrodni w imię czegoś … Nie mam nic przeciwko żadnej religii, ale z jednej strony mówią o religii pokoju, a z drugiej strony odrąbią komuś głowę bo powiedział / zrobił coś przeciw …