W ostatnim czasie zorganizowano dwie akcje, mające w zamierzeniu służyć ekoaktywizmowi. W mojej ocenie były po prostu głupie, zaś bronienie takich działań jest szkodliwe. Chodzi o wylanie zupy pomidorowej z puszki 14 października w National Gallery w Londynie na jeden ze słoneczników Vincenta van Gogha przez nastoletnie aktywistki z „Just Stop Oil” oraz rozwodnionego puree na „Stogi siana” Claude’a Moneta w poczdamskim Muzeum Barberini przez działaczy „Letztze Generation” („Ostatnie pokolenie”) w niedzielę, 23 października.
Globalne ocieplenie w działaniach społecznych
O problemach z klimatem, wynikających przede wszystkim z emisji gazów cieplarnianych pochodzących ze spalania paliw kopalnych, naukowcy ostrzegają od co najmniej 50 lat. Odbywające się rozmaite konferencje naukowe czy polityczne, poświęcone globalnemu ociepleniu, na czele z tymi Międzynarodowego Zespołu ds. Zmiany Klimatu, zyskiwały coraz większe zainteresowanie, a temat ochrony klimatu budził zmartwienie kolejnych polityków czy urzędników i innych decydentów. Gdy byłem nastolatkiem, w Polsce o sprawie mówiło się coraz więcej (ale politycy nadal spławiali tę kwestię), a edukacja klimatyczna była już obowiązkowa w szkołach, w ramach lekcji biologii i geografii.
Z czasem rządy krajów zobowiązywały się do działań na rzecz zmniejszenia emisji zwłaszcza CO2. Było tego mniej, niż chcieliby naukowcy czy aktywiści, ale sytuacja zmieniała się na lepsze. Aktualnie mało kto neguje globalne ocieplenie i jego antropogeniczne przyczyny. Przydałoby się za to, aby w gospodarkach wprowadzano więcej zmian systemowych, mających na celu przeciwdziałanie wzrostowi średnich globalnych temperatur. Unia Europejska przoduje w tym zakresie, ale sama, bez USA, Chin, Indii czy państw Ameryki Południowej, świata nie zbawi.
Jest więc ogromne pole do działań. Począwszy od edukacji rozmaicie rozumianej (nie tylko tej systemowej, w szkołach, ale i np. popularyzujących naukę okazjonalnych wydarzeniach), przez akcje obywatelskie (petycje, spotkania z politykami, konstruktywne happeningi), po rozwiązania administracyjne, polityczne, gospodarcze. Tymczasem uwagę mediów przykuwają bezsensowne, wymagające więcej głupoty, niż odwagi, wiedzy, czy innych cnót, wydarzenia polegające na robieniu taniej sensacji i próbie zyskania rozgłosu.
Ziemniaczany ekoaktywizm
Przykładów szkodliwego aktywizmu klimatycznego jest więcej. Działacze Greenpeace wylewali na przykład farbę na ulicach Berlina albo niszczyli rysunki z Nazca, w ramach protestu (?) przeciwko temu, że za mało się robi na rzecz ochrony klimatu. W przypadku Greenpeace ma to o tyle absurdalny wydźwięk, że organizacja ta zwalcza najkorzystniejszą z perspektywy ochrony klimatu energetykę jądrową. Sama więc pogłębia problem, z którym rzekomo walczy.
Wracając jednak do oblewania obrazów produktami spożywczymi – co być może, w ramach naśladownictwa społecznego, wydarzy się za jakiś czas ponownie – mam kilka uwag. Po pierwsze, tego typu działanie nie wnosi zupełnie nic konstruktywnego w ochronę klimatu. Nawet w sensie informacyjno-medialnym. Może 15-20 lat temu, gdy problem był faktycznie szeroko ignorowany czy bagatelizowany, kreowanie sensacji mogło przynieść jakieś pozytywne skutki. A z uwagi na fakt, że ochrona klimatu miała wtedy o wiele mniej zwolenników, to złamanie prawa w takim celu było też czymś odważnym. Dzisiaj, nawet jeżeli opinia publiczna uzna te działania za szkodliwe, to przynajmniej doda: „ale chcieli dobrze, mieli pozytywne intencje”. Powszechne zrozumienie założeń sprawi, że ocena głupiego zachowania zostanie złagodzona.
Tymczasem, jak mówi bardzo stare przysłowie francuskiego pochodzenia, dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane. To, że ktoś „chciał dobrze” nie usprawiedliwia jego złych uczynków. Nawet, jeśli nie są one bezpośrednio wysoce szkodliwe – bo tu w końcu nikt nie ucierpiał, obrazy były za szybką, w związku z czym koszty wyczyszczenia wszystkiego nie będą zbyt wysokie. Co z kolei także, dodatkowo, pokazuje że to zachowanie wcale odważne nie było. Gdyby aktywiści ryzykowali odpowiedzialność za warty miliony euro obraz, choć szkodliwość czynu byłaby o wiele większa, to jego autentyczność wyszłaby z worka o nazwie „żenujące robienie sensacji na siłę” do worka „czegoś prawdziwego”.
Niezasłużony rozgłos i problem dorosłych
Swoją drogą, zastanawia mnie ile kosztowała zmarnowana na cele happeningu żywność. Na pewno nie były to duże kwoty, ale okazywanie braku szacunku jedzeniu, nawet symbolicznie, jest jednym z czynników przewidujących czyjeś antyspołeczne (nie w rozumieniu klinicznym) usposobienie. Czy ludzi o tego typu charakterach lub takiego rodzaju zachowania chcemy w aktywizmie (i w ogóle w przestrzeni publicznej) promować? Przecież wzorce migrują potem do innych sektorów życia publicznego, z mediami i polityką na czele.
Chwaląc ziemniaczany ekoaktywizm wysyła się młodym ludziom jasny sygnał: „Bądź nieodpowiedzialnym aktywistą, rób sensację zamiast konstruktywnych działań, to zyskasz rozgłos”. Tymczasem wielu rzetelnych działaczy klimatycznych, organizujących spotkania edukacyjne itp. rzeczy, pozostaje anonimowymi. I nie ma w tym nic złego, ale wyobrażam sobie ich rozgoryczenie, zobrazowane takim mniej więcej myśleniem: „Robię konkretne, dobre rzeczy i społeczeństwo tego nie dostrzega. Nawiedzone nastolatki, które głoszą, że nic się nie robi, poszły do muzeum, oblały obraz i wszyscy o tym piszą, a sporo komentatorów je zachwala”. Oceniając otwarcie pozytywnie głupie happeningi podkopujemy motywację konstruktywnych ekoaktywistów.
Odnoszę wrażenie, że zrozumienie czy usprawiedliwianie głupich działań młodych działaczy to bardziej problem dorosłych. Zauważyłem, że wielu sądzi, że dobrze, że młodzi robią „cokolwiek”. Ważne, by w ogóle coś robili, nieważne co, oby stały za tym dobre intencje i szczytne cele. Takie łagodzenie własnego niepokoju („wmówię sobie, że wszystko idzie w dobrym kierunku, skoro robione jest >>cokolwiek<<”, żeby się nie martwić) idzie w parze ze szkodą dla samych młodych ludzi. Zamiast dostać dojrzałą informację zwrotną – „Robicie głupio, źle i niemądrze. Może warto byłoby pomyśleć o czymś takim czy takim? Co sądzicie?” – otrzymują pochwałę, niczym rozkapryszone dziecko, które chcąc zwrócić na coś uwagę, sięga po najgorsze sposoby manipulacji rodzicami, a ci, ślepi na sedno sprawy, cieszą się, bo przecież „jest w tym jakaś słuszność” itd.
Zniechęcenie do poparcia sprawy przez ziemniaczany ekoaktywizm
Kontrowersyjne i sensacyjne działania przekonały już w ostatniej dekadzie tych, których się dało. Dawno minął czas skuteczności happeningów obliczonych na wywołanie wzburzenia. Dziś służy ono już praktycznie tylko zdobyciu popularności przez aktywistów i ich organizacje. Deklaratywne szczytne cele i dobre intencje rozmijają się z realnymi motywami, które często stoją za taką działalnością. Żeby tylko jednak pozostawała ona bez negatywnego wpływu… ale tak nie jest. Nastoletnia histeria (sama w sobie będąca chyba czymś naturalnym na tym etapie rozwoju, za to nie nadająca się do ukazywania za wzorzec w mediach) i inne niepoważne zachowania, których symbolem w ostatnich latach była niesłusznie stawiana na piedestale Greta Thunberg, wręcz zniechęcają do ochrony klimatu.
„Nie boję się tłuczonych ziemniaków, boję się kretynów, którzy z działań środowiskowych robią farsę i sprawiają, że 15 lat mojej pracy dydaktycznej, kiedy przekonuję (zwykle skutecznie) ludzi spoza naszej banieczki i bardzo sceptycznych, że ekologia to rzetelna dziedzina nauki, a ekolodzy i przyrodnicy to nie oszołomy, idzie się z przeproszeniem…” – napisała Karolina Królikowska, dr nauk o Ziemi, wykładająca m.in. ochronę środowiska i ekologię. Trzeba być w istocie niezwykle oderwanym od rzeczywistości by nie zauważyć, jak bardzo antagonizujące względem ważnej sprawy ochrony klimatu są działania ziemniaczanych ekoaktywistów.
Artykuł ten mogłem napisać dzięki wsparciu na portalu Patronite, za co uprzejmie dziękuję moim Patronom. Jeśli tekst się Państwu podoba, zachęcam do odwiedzenia mojego profilu w tym serwisie i dołączenia do moich Patronów. Pięć lub dziesięć złotych nie jest dużą kwotą. Jednak przy wsparciu wielu mogę dzięki niemu poświęcać czas na pisanie artykułów, nagrywanie podkastów oraz utrzymywać i rozwijać stronę.
Nie aktywiści tylko TERRORYŚCI! Wg definicji słownikowej terrorysta to ktoś, kto siłą i przemocą dąży do realizacji swoich postulatów. Wandal, który przetworzonymi pomidorami usiłuje zniszczyć bezcenne dzieło sztuki jest więc terrorystą! Ja domagam się, żeby to słowo zagościło w przestrzeni publicznej zamiast aktywisty, zwłaszcza w kontekście wandali z pseudoekologicznymi pobudkami. Inaczej uprawiamy lewacką nowomowę, która przez swoje złagodniałe znaczenie ma w ludziach wywołać poczucie, że tak naprawdę nie robią obi nic złego, bo cel szczytny – o czym mowa w tekście. Apeluję raz jeszcze nazywać ich terrorystami. O problemach się rozmawia, a nie zwalcza za wszelką cenę. W innym wypadku można od razu zastąpić puszkę pomidorów szablą, maczetą lub kałasznikowem
Dziś 28 – 10 jakiś czerwono/zielony dureń przylepił się do obrazu jednego z niederlandzkich mistrzów… TO z jednej strony desperacka próba zwrócenia na siebie uwagi, a z drugiej… to co Ziemkiewicz nazywa „trollowaniem rewolucji” – jeszcze kilka takich akcji i poparcie dla „zielonych” spadnie jeszcze niżej, potem objawi się jakiś „umiarkowany” czerwono/zielony który wchłonie całe poparcie dla tej ideologii i przekieruje je na bezpieczne dla systemu tory a dzisiejsi aktywiści zostaną w rękom w nocnikach i… wyrokami na kontach.
Bo to może być tak, że te aktywistki celowo działają przeciw idei ekologii, w ogóle nie wiedząc o tym.
Już były głosy, że lobby przeciwne odnawialnym źródłom energii mogło być od lat inspirowane przez Putlera w celu uzależnienia Europy od rosyjskich źródeł energii. To, że Putler od lat planował atak na zachód, nie widział tylko ślepy.
Można więc sobie wyobrazić, że nawiedzone aktywistki zostały nakręcone żeby to zrobić, właśnie po to, aby w oczach społeczeństwa ośmieszyć idee ekologii i zwiększyć liczbę jej przeciwników. A one same pewnie myślą, że tym co zrobiły, przysłużyły się tej idei.