Czytam bardzo dużo książek. Ale w 2021 mógłbym bez problemu wskazać, która z nich była co najmniej wśród trzech najważniejszych. A być może nawet znalazłaby się na szczycie. Jest to „Wiek kapitalizmu inwigilacji” [1]. Napisana przez Shoshanę Zuboff – amerykańską badaczkę z ukraińskimi korzeniami, zajmującą się przemianami społecznymi wynikającymi z cyfryzacji, internetyzacji i, przede wszystkim, zapoczątkowanej już w tym wieku inwigilacji behawioralnej. Po aferze dotyczącej manipulowania wyborcami poprzez Facebooka (słynna sprawa z Cambridge Analytica) wiedza na temat kradzieży, przechwytywania czy przywłaszczania danych pochodzących z naszych kliknięć nieco się spopularyzowała. Jednakże nikt nie usystematyzował zagadnień z tym związanych tak klarownie, dochodząc do sedna i faktycznej linii sporu, jak Shoshana Zuboff w swojej książce.
Nadwyżka behawioralna
Kiedy robimy coś w Internecie – cokolwiek – zostawiamy ślady. Tak samo, jak gdy robimy to na żywo, w świecie rzeczywistym. Tyle że w tym drugim nikt ich nie spisuje, w przeciwieństwie do tego pierwszego. Lokalizacja, z której klikasz. Czas, kiedy coś zamawiasz albo jak długo trzymasz kursor na ikonie „do koszyka”, zanim się zdecydujesz. Strony, które odwiedziłeś przed tymże kliknięciem oraz te, na które wszedłeś już po nim. Urządzenie, na którym się zalogowałeś. Tempo, z jakim wpisywałeś hasło do konta. Wszystko to i wiele innych informacji wynikających bezpośrednio z Twojego działania i z aktywności Twojej rodziny czy sąsiadów.
Shoshana Zuboff nazwała te dane nadwyżką behawioralną. Niestety, zamiast ulatywać, jak w świecie rzeczywistym, jest ona gromadzona przez różne firmy, z których stron i aplikacji akurat korzystasz. Najczęściej jest to Google i Facebook lub ich liczne, długie macki. Choć nie tylko one, bo chodzi także o Twittera, Ubera, TikToka (w którego toksycznych objęciach jest coraz więcej młodzieży, a który niesie także zagrożenie polityczne, związane z jego chińskim pochodzeniem), Netflixa, Amazona, Microsofta i wiele innych.
Opisane dane behawioralne są wykorzystywane na różne sposoby. Nie tylko po to, aby manipulować użytkowników reklamami, podsuwając im te, na które prawdopodobnie łatwiej dadzą się złapać – co algorytmy wiedzą dzięki zebranym informacjom o danej osobie i jej otoczeniu. Ślady, które zostawia (a może powinienem napisać „produkuje”?) każdy z nas w Internecie służą też do uczenia algorytmów tzw. sztucznej inteligencji (w tym kontekście często wykorzystywanej przeciw konsumentom), do niszczenia konkurencji (nie jest przypadkiem, że „Wielka Piątka” technologiczna – Facebook, Google, Amazon, Microsoft i Apple – ciągle utrzymuje się na szczycie), do uzależniania kolejnych sektorów życia społecznego od cyfrowych gigantów.
Gospodarka śledzenia czyli wiek kapitalizmu inwigilacji
Nadwyżka behawioralna – przechwytywana przez różne firmy często na granicy prawa lub bezprawnie, bo cała ta gałąź cyfrowej działalności jest nieuregulowana – jest wykorzystywana na różne sposoby do niszczenia konkurencji. Budowania oligopoli, wpływania na życie publiczne, bogacenia się, przejmowania władzy. Dzieje się to całkowicie bez świadomej, wolnej zgody użytkowników pozostawiających ślady behawioralne.
Shoshana Zuboff w swojej książce (bogatej w literaturę naukową) przytacza badania pokazujące, że regulaminy, jakimi posługują się platformy internetowe, są w rzeczywistości nieprzejrzystymi, zagmatwanymi, niemalże niemożliwymi do przeczytania (nie tylko przez swą długość i chaotyczność czy żargon, ale też odsyłanie do kolejnych i kolejnych dokumentów) nieumowami – jak nazywa je badaczka.
Rozkład sił jest zatem skrajnie nierówny. Nieświadomi lub nie w pełni poinformowani ludzie są masowo wyzyskiwani. Nie dostają żadnego wynagrodzenia za pozyskiwane od nich dane behawioralne. Dzieje się to często bez ich świadomej wiedzy i jest wykorzystywane przeciwko nim. Nie tylko w celach marketingowych, ale i na przykład do uzależniania behawioralnego poprzez interfejs czy system powiadomień różnych aplikacji.
Przeciwko zdrowiu psychicznemu i życiu społecznemu
Facebook i inne firmy mają specjalne działy zajmujące się neuromarketingiem. Badające, jak skuteczniej uzależniać od swoich produktów. Ze szkodą dla relacji rodzinnych, sąsiedzkich, szkolnych, zawodowych, społecznych. Chodzi o to, by jak najdłużej korzystać z danej aplikacji i zostawiać kolejne dane behawioralne. Oraz wyświetlać płatne reklamy. Kosztem spotkań z rodziną i przyjaciółmi, aktywności fizycznej, czytania książek, nauki i innych codziennych aktywności. Przesiedzieliście na jakiejś durnej internetowej gierce czy Instagramie kolejną godzinę i złościcie się, że straciliście czas, który miał być przeznaczony na relaks, gotowanie albo na film? Nie stało się tak przypadkowo ani ze słabości Waszej woli. To efekt celowych zabiegów, mających neurobiologicznie utrudniać oderwanie się od ekranu smartfona.
Samo wzmacnianie funkcji, interfejsu czy zasięgów właśnie na smartfonach, przy jednoczesnym celowym zaniedbywaniu komputerów, również nie jest ślepym strzałem. Wynika z oczywistego faktu, że telefon można mieć ze sobą praktycznie cały czas, przeznaczając go więcej na korzystanie z aplikacji. W końcu komputera z domu nie wyniesiesz. A jeśli masz laptopa, zanim go otworzysz i uruchomisz (czego nie zrobisz idąc chodnikiem czy jadąc w zatłoczonym autobusie), cenne minuty uciekną.
Pomimo nie do końca trafnych metafor biologicznych, jakie stosuje Shoshana Zuboff w „Wieku kapitalizmu inwigilacji”, ale mających pełnić rolę jedynie artystyczno-estetyczną, autorka trafia w sedno, kiedy stosuje porównania obecnej kolonizacji cyfrowej przez technologicznych gigantów do kolonizacji Ameryki sprzed wieków. I w jednym i drugim przypadku mamy do czynienia z wykorzystującymi swą przewagę agresorami. W obu są nieświadome ofiary. Indianie oddający swe skarby za bezwartościowe rupiecie, biorący je za boskiego pochodzenia relikwie. Użytkownicy godzący się na okradanie ich z prywatności przy pomocy nieumów – czyli niejasnych i nieuczciwych regulaminów – za dostęp do usług, których i tak bez ich masowej obecności by nie było. Analogii jest znacznie więcej i nawet jeśli z początku, na chłopski rozum, wydają się być absurdalne, po merytorycznej analizie okazują się niezwykle trafne.
Internet Rzeczy, uśmieciawianie i spłycanie życia
Czytając „Wiek kapitalizmu inwigilacji” zacząłem rozumieć, dlaczego branża gier komputerowych tak bardzo została uśmieciowiona w ostatnich kilkunastu latach. Przenoszenie produktów do sfery wyłącznie cyfrowej – czyli rezygnacja z wersji pudełkowych i to bez obniżenia ceny. Później sprzedawanie już jedynie dostępu do gry, a nie kopii w formie wirtualnej. Coraz częściej nie kupujemy gry jako takiej, tylko de facto ją wypożyczamy cyfrowo. Do tego gry wychodzą na coraz wcześniejszych etapach produkcji. Zanim jeszcze zostaną dokończone, już są sprzedawane jako niepełnowartościowy produkt. A niecierpliwi gracze, płacąc za dostęp, zostawiają niezliczone bajty danych behawioralnych. Jeżeli grasz z platformy takiej, jak Steam, a nie tradycyjnie, z gry zainstalowanej z płyty i bez włączonego Internetu i śledzenia, znacznie łatwiej jest zebrać informacje na Twój temat. Kiedy grasz, jak długo to robisz, jakie strategie czy opcje dialogowe w grze wybierasz. I tak dalej…
Jednak jest to dopiero początek. Shoshana Zuboff idzie o wiele dalej i głębiej. Opisuje i wyjaśnia inne zjawiska związane z przechwytywaniem i przywłaszczaniem sobie przez różne firmy naszych danych behawioralnych. Genialnie rozpracowała na przykład tzw. Internet Rzeczy, czyli sieć podłączonych do Internetu zwyczajnych przedmiotów, z których na co dzień korzystamy. Mój sceptycyzm co do sensowności instalowania miniczujników z Internetem do wind, odkurzaczy, lodówek czy samochodów wreszcie został konstruktywnie nakarmiony. Badaczka opowiedziała bowiem w swojej książce, jak wyglądałby świat, w którym wiele rzeczy byłoby podłączone do sieci, a każde skorzystanie z nich przez nas byłoby kolejną okazją do inwigilacji i przechwytywania danych behawioralnych o nas. Zuboff nie wiedzie jednak do wizji Big Brothera z „Roku 1984”, lecz przepowiada jeszcze gorszy scenariusz. Świat z Big Otherem (Wielkim Innym).
Kapitalizm inwigilacji i prywatność
Wartością „Wieku kapitalizmu inwigilacji” jest ponadto przytoczenie przez autorkę rozmaitych historii z ostatnich kilkunastu lat, w tym spraw sądowych, z których wynikało, że wiele działań Google czy Facebooka było nie na granicy prawa, jak ma to miejsce obecnie, ale wręcz nielegalnych. Począwszy od łamania praw człowieka, praw pracowniczych czy spraw związanych z ochroną środowiska, aż do głównowątkowych kradzieży danych behawioralnych. Kiedy firmy te zapraszane są na wydarzenia poświęcone owym zagadnieniom, bądź wręcz same je organizują, trafnym jest porównanie, że to tak, jakby koncerny nikotynowe, naftowe, fastfoodowe, alkoholowe włączać, na równych prawach co demokratyczne instytucje, do ustanawiania regulacji przeciwdziałających uzależnieniom, otyłości czy globalnemu ociepleniu.
Algorytmy i niejawność a wiek kapitalizmu inwigilacji
Zatrważającym problemem jest też niejawność algorytmów, które decydują o tym, co i komu pojawi się na ekranie. Facebook i Google – mające niemalże duopol informacyjny – mogą prawie dowolnie i nietransparentnie manipulować docieraniem treści do miliardów użytkowników. Sam ten tekst, z uwagi na swą tematykę, najpewniej zostanie obniżony w wynikach wyszukiwarki Google. Choć brzmi to jak teoria spiskowa, to w rzeczywistości takie działania są podejmowane już od dawna i nie dziwią. Z perspektywy technologicznego giganta jest to rozdeptywanie potencjalnie groźnych iskier.
Rzecz ma się podobnie z Facebookiem. Kiedy jakiś czas temu pisałem tekst o nieuczciwej konkurencji i poprosiłem jego pracownika, a zarazem znajomego, o wypowiedź, z luźnej, koleżeńskiej rozmowy na Messenegerze konwersacja natychmiast zamieniła się w taką, jak gdyby nasz dialog czytał (lub mógł przeczytać w każdej chwili) ktoś wyżej, jakiś szef. Skanowanie przez algorytmy prywatnej korespondencji służy nie tylko do indywidualizacji reklam. Przynosi technologicznym firmom również inne korzyści.
Artykuł ten mogłem napisać dzięki finansowaniu od moich Patronów w serwisie Patronite. Chcesz również wesprzeć moją działalność? Dołącz tutaj.
Niejedna osoba słysząc o takich cywilizacyjnych zagrożeniach może popaść w destrukcyjne mechanizmy obronne. „Ale ja przecież nie robię nic złego, więc niech mnie inwigilują, mi to nic nie szkodzi” – na przykład. Temu także w swojej książce Shoshana Zuboff poświęca miejsce. I pominąwszy już związane z tym aspekty techniczne, warto zdać sobie sprawę, że „coś złego” może być za 10, 20 czy 30 lat definiowane inaczej niż obecnie. Że dziś banowany jest prezydent Donald Trump, a jutro może to być Ursula von der Leyen czy Margrethe Vestager. Albo pierwsza prezydentka Stanów Zjednoczonych, jeśli się takowej doczekamy, która postanowi zrobić z tym cyfrowo-internetowym bałaganem porządek.
Potrzeba rozwiązań
Wiele rozwiązań, jakie mamy dzięki technologicznym gigantom, faktycznie można uznać za pożyteczne osiągnięcia. Nie chodzi więc o to, aby wszystko z automatu negować, lecz aby, bez rozdrabniania się, nadać temu uczciwy i demokratyczny wzór. Żeby inwigilacja nie była możliwa w takim stopniu, zakresie i powszechności, jak jest teraz. By sytuacja była pod demokratyczną kontrolą. Czego słuszności dowodzi proste porównanie władz Facebooka czy Googla, mających gigantyczny i coraz większy wpływ na życie miliardów ludzi, z władzami instytucji podlegających realnej wizji demokratycznej. Międzynarodowych korporacji nie wolno bowiem traktować jak zwykłych firm prywatnych, gdyż nimi nie są. Obecnie „Wielka Piątka” ma większe wpływy, pieniądze i władzę niż niejedno ministerstwo, a czasem nawet i cały rząd. To coś zupełnie innego niż warzywniak, przychodnia lekarska, sieć kilkunastu restauracji czy branżowy sklep internetowy.
Dlatego potrzebne są konkretne i silne regulacje. Tak, jak wcześniej stworzono ramy prawne dla poruszania się samochodami. Czy normy dotyczące mieszkalnictwa albo jeszcze znacznie dawniej zakazano kradzieży czy zabijania. Utworzenie silnych agencji demokratycznych nadzorujących rynki i usługi cyfrowe, to kolejny etap ujarzmiania postępu tak, aby służył, a nie wyzyskiwał i niszczył społeczeństwa.
Osobiście za dobry pomysł uważam też – w odniesieniu do samych mediów społecznościowych – stworzenie konkurencyjnej dla Facebooka platformy społecznościowej. Finansowanej i nadzorowanej przez specjalną instytucję Unii Europejskiej. Demokratyczny nadzór i regulacje prawne pozwoliłyby z jednej strony znacząco ograniczyć inwigilację czy reklamy. Z drugiej, dzięki międzynarodowości, rządy europejskie nie mogłyby się pokusić na to, co od paru lat z państwową telewizją robi się w Polsce. Czy co wcześniej zrobiono już we Włoszech i na Węgrzech. Dodatkowo, taki krok pogłębiałby europejską integrację. Mówiąc wprost: media społecznościowe, jako ważkie informacyjnie, niczym niegdyś biblioteki, powinny zostać częściowo zinstytucjonalizowane i zobligowane do zarządzania kierującego się dobrem społecznym, a nie zyskiem finansowym. Tak, jak przy wspomnianych bibliotekach, ale też kanalizacji, edukacji czy transporcie.
„Wiek kapitalizmu inwigilacji”
Shoshana Zuboff skrupulatnie, inteligentnie i trafnie usystematyzowała wiedzę również na temat innych zjawisk dotyczących cyfrowego kapitalizmu i inwigilacji behawioralnej. Dzięki temu nadała im nową perspektywę, pozwoliła dostrzec fakty, które wcześniej znaliśmy, ale ich nie rozumieliśmy. Przykładowo, kwestia prawa do przyszłości czy wolnej woli – zagrożone przez coraz powszechniejszą inwigilację i warunkowanie behawioralne – to kolejne ważne w jej książce zagadnienia.
Pomimo charakteru faktograficznego „Wiek kapitalizmu inwigilacji” ma również silne elementy filozoficzne oraz społeczne. I mocno się z nimi przebija. Kiedy widzisz gwiazdy pnące się na szczyt dzięki Instagramowi, największych miliarderów, wokół których budowany jest mit niepokonanych zwycięzców, influencerów promujących owe technologiczne korporacje, możesz złapać się na błąd poznawczy, że skoro to wszystko działa i prze, to coś w tym musi być i że promowane przez te osoby czy środowiska zmiany (jak np. Internet Rzeczy) są dobre, a w każdym razie nieuchronne. „Już prawie każdy używa Facebooka”, „Wszyscy kupują w Amazonie czy AliExpressie”, „Podłączanie kolejnych urządzeń do sieci staje się normą” itd. Amerykańska badaczka, krytykując „nieuchronnizm” (czyli perswadowaną nieuchronność rzekomego „postępu” cyfrowej inwigilacji) skutecznie rozwiewa owo myślenie, które robi wrażenie – i tylko wrażenie – racjonalnego.
„Nie powinno się zauważać, że mamy prywatne władze znacznie potężniejsze od państwowych” – powiedział przekornie i z ironią filozof Noam Chomsky [2]. Shoshana Zuboff to właśnie zrobiła. Zauważyła, opisała i przestrzegła. Merytorycznie, wielowymiarowo, interdyscyplinarnie i opierając się na faktach.
Prowadzenie bloga wymaga ponoszenia kosztów, czasu, przygotowania. Zdecydowałem się więc stworzyć profil na Patronite, gdzie w prosty sposób można ustawić comiesięczne wpłaty na rozwój bloga. Dzięki temu może on funkcjonować i się rozwijać. Pięć lub dziesięć złotych miesięcznie nie jest dla jednej osoby dużą kwotą. Ale przy wsparciu wielu staje się realnym, finansowym patronatem bloga, dzięki któremu mogę poświęcać więcej czasu na pisanie artykułów.
Literatura
[1] Shoshana Zuboff. „Wiek kapitalizmu inwigilacji”. Wydawnictwo Zysk i s-ka (2020).
[2] Matt Taibbi. „Nienawiść sp. z o. o.”. Wydawnictwo Czarne (2020).
To z grami to niezły fikołek logiczny i mieszanie różnych rzeczy.
Early access jest po to, żeby zebrać dane od użytkowników – danych o błędach w grze. Jeśli zbierają dane behawioralne, równie dobrze mogą to zrobić z gry już gotowej, co za różnica? Jak autor sam potem pisze, celem kultury social media jest odciągnięcie od komputerów stacjonarnych, a potem pisze o platformie Steam, której używa się na komputerze…
Jedyne usprawiedliwienie, które mi się nasuwa to pomieszanie gier na pc/konsole z grami moblinymi, które faktycznie mają za cel uzależnienie i zbieranie danych. To jak powiedzieć że pies i foka to to samo bo podobnie szczeka.
Trochę śmieszy mnie też stwierdzenie że wersje cyfrowe to „uśmieciowienie”. Co powoduje więcej śmieci – przesył gigabajtów danych czy plastikowe pudło, laminowana książeczka i płyta razy milion? Wersje cyfrowe rozwinęły rynek, dają szansę małym deweloperom, często pojedynczym osobom, do konkurowania z dużymi twórcami. Gry komputerowe/konsolowe przeżywają właśnie renesans na niespotykaną skalę. Widać że pisane z perspektywy starego grzyba, który twierdzi, że kiedyś było lepiej.
„To z grami to niezły fikołek logiczny i mieszanie różnych rzeczy.”
-> Zobaczmy:
„Early access jest po to, żeby zebrać dane od użytkowników – danych o błędach w grze. Jeśli zbierają dane behawioralne, równie dobrze mogą to zrobić z gry już gotowej, co za różnica?”
-> Po części w zasadzie sama sobie odpowiedziałaś. Po prostu jeszcze więcej danych inwigilacyjnych, za których pozostawienie jeszcze sami jako gracze dopłacamy i to dostając dostęp nie tylko do inwigilującego, ale też w ogóle niepełnego produktu.
„Jak autor sam potem pisze, celem kultury social media jest odciągnięcie od komputerów stacjonarnych, a potem pisze o platformie Steam, której używa się na komputerze…”
-> Social media też można używać na komputerze, to nie jest antagonistyczna dychotomia. To, że Steama wykorzystuje się na PC nie oznacza, że nie robi on tego, co opisałem.
„Jedyne usprawiedliwienie, które mi się nasuwa to pomieszanie gier na pc/konsole z grami moblinymi, które faktycznie mają za cel uzależnienie i zbieranie danych. To jak powiedzieć że pies i foka to to samo bo podobnie szczeka.”
-> Żadne pomieszanie. Oczywiście proste gry na telefon to dużo gorsza sprawa, bo w zasadzie, jak piszesz, tylko do tego służą. Ale rozbudowane i dobre gry fabularne na komputery i konsole też zaczęły, czemu towarzyszy opisane przeze mnie uśmieciowienie branży.
„Trochę śmieszy mnie też stwierdzenie że wersje cyfrowe to „uśmieciowienie”. Co powoduje więcej śmieci – przesył gigabajtów danych czy plastikowe pudło, laminowana książeczka i płyta razy milion?”
-> Nie o dosłownych, bezpośrednich śmieciach mowa, tylko o uśmieciowieniu branży: obniżeniu standardów, podwyższeniu cen bez idącej za tym lepszej jakości itd.
„Wersje cyfrowe rozwinęły rynek, dają szansę małym deweloperom, często pojedynczym osobom, do konkurowania z dużymi twórcami. Gry komputerowe/konsolowe przeżywają właśnie renesans na niespotykaną skalę.”
-> Nie twierdzę, że to nie ma zalet, ale bez niezbędnych regulacji generuje to mnóstwo patologicznych sytuacji.
„Widać że pisane z perspektywy starego grzyba, który twierdzi, że kiedyś było lepiej.”
-> Acha, czyli wystarczy komuś zarzucić, że jest stary (BTW, rocznik 93 z tej strony, grający w nowe, rozbudowane gry fabularne od kultowych twórców) i dyskusja załatwiona.
Dziękuję za odpowiedź. Podstawowe pytanie: czym są dane inwigilacyjne? Bo z tego co rozumiem to mają być metadata potrzebne do lepszego profilowania reklam albo windowania sprzedaży. [Mówię tu stricte o danych behawioralnych] Zbieranie ich z gier fabularnych wydaje się bardzo na okrętkę (można zbierać np. statystyki kliknięć, żeby poznać czyjąś strategię trzeba oglądać Twitcha, z metadata wuja się dowiesz), są prostsze metody, social media, oprogramowanie telefonów. Nawet zbieranie nieszczęsnych opcji dialogowych do czego może posłużyć? Chyba że to pytanie czy ktoś lubi pepsi i dlaczego nie. Dalej poruszasz się w jakiś mętnych przypuszczeniach bez konkretnych przykładów. Jest to mało zgodne z metodą naukową.
Mówi się, że jeżeli nie widzisz sprzedawanego produktu, to ty jesteś produktem. Ale jak sam piszesz, early access nie jest za darmo, trzeba go zakupić, także nie wpisuje się to w regułę. Logiczniejsze przy farmieniu danych byłoby zamieszczanie takich gier za darmo, przecież byłby większy dostęp. Early access jako idea zrodził się jako community debug, a nie narzędzie do przejęcia władzy nad światem.
Dalej nie rozumiem uśmieciowienia branży, bo ja jej po prostu nie widzę. Potknięcia zarządzania przy grach AAA to norma, następuje rewolucja małych studiów i projektów – nawet posunęłabym się do stwierdzenia, że bliżej nam do złotej ery lat 80 niż kiedykolwiek. Jako przykład mogę podać nominacje z Games Award od roku 2018: pojawiają się tytuły studiów niezależnych. Tak, jest cała masa pseudo-gier które gdzieś prześlizgują pod regulaminem steama, zagrzebane tak głęboko, że trzeba specjalnie szukać, ale to samo tyczy się każdej dziedziny sztuki, zawsze ktoś będzie robił buble i podróby i próbował je opchnąć na ryneczku. To nie świadczy o tym że cały ryneczek to same śmieci.
Mówię o perspektywie starego grzyba z punktu widzenia mentalności. Jestem od Ciebie starsza, ale dla dodatkowego potwierdzenia możesz podać przy okazji PESEL i numer dowodu, nie tylko rocznik 🙂 Z czystej ciekawości, w co grasz?
Co do podstawowego pytania, wyjaśnienie jest w tekście. Najbardziej jednak zachęcam do recenzowanej książki.
Odnośnie uśmieciowienia branży gier, gram od dzieciństwa do teraz (choć znacznie rzadziej) w różne gry przygodowe, strategiczne, fabularne i turowe i uśmieciowienie, jakie opisałem w tekście, jest bardzo widoczne. Nawet (a może zwłaszcza) wśród dużych producentów. Jednymi z pionierów takiego uśmieciawiania był przecież ze swoimi (często dobrymi) grami Microsoft.
„Rządy europejskie nie mogłyby się pokusić na to, co od paru lat z państwową telewizją robi się w Polsce”
Skąd takie przekonanie? Każdy rząd parł będzie do tego, aby wzmocnić swoją władzę, więc jeśli będzie miał do tego narzędzie, to z niego skorzysta, niezależnie od tego, czy jest to rząd państwowy czy europejski. Największym problemem nie jest brak alternatywnego serwisu społecznościowego, ale brak świadomości zagrożeń o których Pan tutaj piszę u większości użytkowników Internetu.
Z nikąd. Po 24.02.2022 Unia sprowadziła na jej mieszkańców nie tylko autosankcje i embarga, ale też realną cenzure wybranych mediów, w tym unijnych, pozamykano fora i konta. Przejęcie mediów przez Tuska i Sienkiewicza zdemaskowaly cenzuralne zapędy nowej władzy, zaś strony „antyfejkowe” zamiast obalać, uwiarygodniają publiczny fejk z publicznej kieszeni.
Artykuł dość celnie opisuje niektóre z problemów trawiących naszą cyfrową rzeczywistość, ale sugerowane w nim rozwiązania to ślepy zaułek. Zamiast cokolwiek regulować wystarczy przestać to finansować. Zacząć stosować przepisy antymonopolowe, zamiast włazić w dupę wielkim korporacjom. Niestety, żaden polityk, żaden rząd nie podejmie się regulacji wielkich korporacji, bo mają zbyt dużo do stracenia. Wielkie korporacje to kury znoszące złote jaja zarówno pod kątem finansowym, jak i wywiadowczym, czy politycznym.
Jedynym rozwiązaniem na przełamanie dominacji wielkich korporacji jest edukowanie społeczeństwa i powrót do korzeni Internetu, czyli decentralizacji. Media społecznościowe i wielkie serwisy niejako centralizują internet tworząc dodatkową warstwę interakcji z użytkownikami, nad którą mają pełną kontrolę. Użytkownikom to pasuje, bo mają w jednym miejscu przestrzeń do tworzenia własnych stron, komunikacji z innymi, gier i zabaw, czy innej rozrywki. Niestety w większości nikt nie jest świadomy zagrożeń za tym idących i tego, jak ich dane są później wykorzystywane i sprzedawane. Nadzieja w Web 3.0 i rozdrobnieniu społeczności, choć z drugiej strony nadchodzi też Metaverse (i facebookowy Meta) będący kolejnym zagrożeniem, albo inaczej naturalną ewolucją mediów społecznościowych.
Swoją drogą, ci którzy krzyczą, jaki to Google, Amazon, Facebook, Microsoft zły i niedobry. Ilu z was wciąż korzysta z Windowsa? Ilu z was hostuje strony/blogi na AWSie, Bloggerze, fanpage na FB? Ilu z was kupuje na Amazonie? Ilu z was używa wyszukiwarki Google? Ilu z was uczy korzystania z tego swoje własne dzieci?
Cieszę się, że takie artykuły powstają i, że niektórzy ludzie krzyczą, ale prócz tego ludzie muszą przestać używać produktów tych korporacji. Zamiast Windowsa, zacznijcie używać którejś z dystrybucji Linuksa. Zamiast wyszukiwarki Google, używajcie DuckDuckGo lub Ecosia (sadzi drzewa za wyszukiwanie). Zamiast Twittera używajcie Mastodona. Zamiast Messengera czy WhatsAppa używajcie Signala lub Telegrama. Zamiast GMaila używajcie ProtonMail lub Tutanota. Zamiast Facebooka używajcie czytników RSS/Atom i wyjdźcie z domu spotkać się ze znajomymi lub poczatujcie w grupie na Telegramie. Zamiast hostować wszystko w chmurze, używajcie rozwiązań self-hosted lub korzystajcie z mniejszych hostingów. Zamiast kupować na Amazonie, kupujcie w małych sklepach internetowych lub na Amazonie tylko w ostateczności. Wspierajcie open source i używajcie zdecentralizowanych rozwiązań. Gdy korporacje stracą swych użytkowników/klientów, problem się sam rozwiąże.
Jeśli ktoś chciałby zadbać o swoją prywatność i przestać korzystać z usług wielkich korpo to jest strona, gdzie wypisane są narzędzia i serwisy ceniące prywatność użytkowników: https://www.privacytools.io