Jak zwiększyć dzietność w Europie? Skoro chęci nie brak – luka dzietnościowa wyraźnie świadczy o tym, że Europejki chcą mieć 2 lub 3 dzieci – to czego? Zależnie od kraju, niedostatki mogą przybierać różną skalę i dotyczyć innych kwestii. Jednak zasadniczo można je podzielić na techniczne i kulturowe. A przyjrzenie się uważnie wcześniej zanalizowanym przyczynom niskiej dzietności pozwala dojść do wniosków ukazujących pożądane rozwiązania demograficzne.
Jest to dziewiąty artykuł z serii demograficznej.
Pierwszą część znajdziesz tutaj: „Czy Polskę i UE czeka kryzys demograficzny?”
Drugą część znajdziesz tutaj: „Przeludnienie Ziemi to mit? I jak to się ma do klimatu?”
Trzecią część znajdziesz tutaj: „Katastrofa demograficzna w Europie i jej skutki”
Czwartą część znajdziesz tutaj: „Europejki chcą mieć 2-3 dzieci, ale nie mają”
Piątą część znajdziesz tutaj: „Jakie są przyczyny zapaści demograficznej w UE?”
Szóstą część znajdziesz tutaj: „Czemu młodzi odkładają rodzicielstwo na potem?”
Siódmą część znajdziesz tutaj: „Skąd się bierze wypalenie rodzicielskie?”
Ósmą część znajdziesz tutaj: „Czy Polska i UE potrzebują otworzyć się na imigrację?”
Dziesiątą część znajdziesz tutaj: „Czy dzieci dają szczęście?”
Jedenastą część znajdziesz tutaj: „Rozwój demograficzny czy regres demograficzny?”
Niska dzietność a prawo pracy
Polityka prorodzinna i prodzietnościowa powinna zaczynać się od polityki zatrudnienia. Wypychanie ludzi na umowy śmieciowe, nie zapewniające godnego, stabilnego i długotrwałego – najlepiej w czasie nieokreślonym – zarobku i ubezpieczeń społecznych. To coś, od czego powinno się radykalnie odchodzić. Nie tylko z uwagi na zwykłą, ludzką przyzwoitość stosunków pracy, ale też ze względu na kryzys demograficzny.
Pracodawcy, o ile dany charakter pracy to umożliwia, powinni być też bardziej otwarci na elastyczność. Warto podkreślić, że elastyczność ta dotyczy organizacji czasu pracy, a nie form zatrudnienia. Bo posługując się skrótami myślowymi można by popaść w nieporozumienie i dojść odwrotnych, a tym samym szkodliwych demograficznie wniosków. Niech potencjalni czy młodzi rodzice wiedzą, że w razie czego mogą zacząć pracę godzinę później. Albo zrobić sobie dwugodzinną przerwę, odrabiając ten czas kiedy indziej. Bo to, wraz z pewnością, że ma się pracę i nie straci się jej za rok, dwa czy cztery, gigantycznie poprawia perspektywy na posiadanie dzieci.
Komisja Europejska i rządy państw członkowskich muszą też przeciwdziałać dyskryminacji kobiet na rynku pracy, by praktyki subtelnego dowiadywania się przez pracodawcę, czy rekrutantka planuje mieć dzieci – i tym samym przerwę na urlopie macierzyńskim – zostały ukrócone. Istnieje również potrzeba, aby praca mężczyzn w sytuacji, gdy zostają pierwszy lub kolejny raz ojcami, była chroniona. Jednak stałość zatrudnienia i elastyczność jego organizacji to nie wszystko. Za potrzebami musi iść wysokość zarobków. Nie mogą one rosnąć zbyt wolno lub stać w miejscu, bo inflacja krok po kroku, posuwając się do przodu, z czasem zmniejsza realną wartość otrzymywanych pensji. Z czasem, z którym powinno przecież przybywać kolejnych dzieci – drugich, trzecich, czwartych na rodzinę – i tym samym pieniędzy na ich utrzymywanie.
Kryzys demograficzny złagodziłoby zdrowe mieszkalnictwo i dostęp do opieki
Okiełznanie rynków nieruchomości, wyślizgujących się w wielu miejscach spod demokratycznej kontroli instytucji państwowych, to następny niezbędny krok do naprawienia sytuacji demograficznej. Jeżeli mieszkania są horrendalnie drogie – jak ma to miejsce w dużych metropoliach – albo ich brakuje – z czym zmagają się rodziny w mniejszych miejscowościach – a do tego brak mieszkań na regulowany przez samorządy, pewny, stabilny i niedrogi wynajem długoterminowy (na dekady, tak aby człowiek miał poczucie, że jest „na stałe”), to trudno o planowanie przez pary zakładania rodziny. Zwłaszcza w mocno indywidualistycznym społeczeństwie, w którym odchodzi się od gospodarstw i rodzin wielopokoleniowych na rzecz tzw. rodzin nuklearnych, czyli z wspólnym zamieszkiwaniem przez rodziców i ich dzieci, ale bez dziadków.
Nie można też zapominać o instytucjonalnej opiece nad dziećmi. Ona także składa się na stabilność potrzebną rodzicom do zajmowania się dziećmi i planowania kolejnych. I może łagodzić problem, ograniczać niską dzietność. Stąd następnym składnikiem recepty przeciwko wyludnianiu jest zwiększanie dostępności do żłobków i przedszkoli lub opiekunek nad dziećmi. Nie mogą być to usługi drogie – sami bogaci i elity zapaści demograficznej nie zasypią. Publiczny system jednostek opiekuńczych oraz częściowa, ale powszechna refundacja tych prywatnych, jak również promowanie otwierania przedszkoli przyzakładowych czy przyuczelnianych, także powinny zwiększyć wskaźnik dzietności.
Dzietność na wakacjach
Ponieważ oczekiwania ludzi są większe niż kiedyś, a wizję zwiedzania świata w dzisiejszych czasach trudno już uznawać za coś ekskluzywnego, przy taniości podróży różnymi środkami komunikacji na odległe dystanse, warte uwagi są też pomysły zaspokajające tę potrzebę u rodziców. Takie, jak np. środki na wakacje dla dzieci lub z dziećmi. Niechęć do posiadania potomstwa, bo trudniej przy nim zebrać pieniądze na spełnianie pasji, mogłaby być w ten sposób częściowo niwelowana.
Samo podróżowanie może się też stać dobrą okazją do sprowadzenia na świat nowego dziecka. W roku 2014 głośno było o kampanii marketingowej biura podróży „Spies Travel” w Danii. Pod hasłem „Zrób to dla Danii”, przekonywała do robienia dzieci na wakacjach. „Rodzi się za mało dzieci, które wspierałyby starzejącą się populację. Problemu nie zdołał rozwiązać duński parlament, ale musi być jakieś rozwiązanie” – przekonuje reklama [1]. Niska dzietność może być więc podnoszona także dzięki akcjom marketingowym.
Ograniczenie wyzysku rodzin z dziećmi przez bezdzietnych z wyboru
W wielu krajach dodatkowym rozwiązaniem jest także tzw. podatek bykowy (określany też jako bykowe). Czyli solidarnościowa opłata od bycia singlem, obowiązująca choćby w Niemczech. „Jest wiele argumentów za bykowym” – pisze polsko-niemiecka dziennikarka, Adriana Rozwadowska [2]. Nietrudno bowiem zauważyć, że opieka nad dziećmi jest czasochłonna i kosztowna, więc osoby, które nie ponoszą tych kosztów, powinny dokładać się w inny sposób na rzecz sprawniejszego funkcjonowania społeczeństwa. Ponadto same dzieci w przyszłości też będą płatnikami składek, będą pełnić role w życiu społecznym. Co bezpośrednio zwiększa wkład rodziców.
W Niemczech przy podnoszeniu bykowego w 2021 argumentowano o potrzebie podniesienia wynagrodzeń w zawodach opiekuńczych i medycznych. Na przykład wśród pielęgniarek z domów opieki. Choć rzecz należy do niemieckiego Ministerstwa Pracy, to ideę popierał także Minister Zdrowia, Jens Spahn [3]. Zebrane dzięki takiej daninie fundusze mogą być wykorzystane na cele społeczne – w tym prorodzinne.
Sam fakt, że nie będąc w małżeństwie płaci się większy podatek może być jednym z bodźców zachęcających do zakładania rodziny. Ten i inne sposoby wzmacniania instytucji małżeństwa, to kolejna część prodzietnościowej układanki. Szczególnie, że „dla kobiet ważne jest także to, czy są mężatkami. Małżeństwo ułatwia podjęcie decyzji o dziecku, a życie w związku nieformalnym utrudnia” – jak zauważa Małgorzata Sikorska w opracowaniu pt. „Czy zwiększenie dzietności w Polsce jest możliwe?” [4].
Wszystkie metody na pokład. Zapłodnienie in vitro też
Z kolei na Węgrzech w roku 2019 zapowiedziano bezpłatny program zapłodnienia in vitro w upaństwowionych przez Viktora Orbana klinikach leczenia niepłodności [5] i wprowadzono go w 2020 roku.
Może się wydawać, że zwiększanie liczby narodzin w ten sposób ma niewielki wpływ na ogólną rozrodczość. Ale tak naprawdę każdy czynnik oceniany z osobna, w oderwaniu od pozostałych, będzie miał stosunkowo nieduże znaczenie. Przy obecnym, katastrofalnie niskim europejskim wskaźniku dzietności wszystkie, choćby minimalnie podnoszące dzietność rozwiązania są czymś pożądanym. Podobnie jak finansowanie badań naukowych zajmujących się płodnością i dzietnością, tak w kontekście biologicznym, jak i socjologicznym.
Sąsiedzkość może łagodzić niską dzietność
A co z kwestiami kulturowymi i „mentalnościowymi” – jak określił to Jarosław Kaczyński? Indywidualistyczna wizja spełnienia życiowego, objawiająca się w skupianiu się głównie na sobie, egoistycznym podejściu do samorozwoju, robieniu kariery kosztem relacji z bliskimi i zakładania rodziny, przeznaczaniem pieniędzy na hedonistyczne przyjemności, konsumpcjonistyczne traktowanie innych ludzi czy spędzanie czasu, mogą być niwelowane, a nawet wypierane, na rzecz bardziej prospołecznych i wspólnotowych rozwiązań.
W kontekście demografii niech będzie to na przykład promowanie metodami miękkimi i prawnymi sąsiedzkości. Zatrudnianie dozorców osiedli z tychże osiedli przez wspólnoty i spółdzielnie, zamiast outsourcingowych pracowników sprzątających i ogrodniczych. Ograniczanie grodzenia budynków czy ich kompleksów płotami. Organizowanie lokalnych, osiedlowych festynów itp. Wystarczy, że sąsiedzi lepiej się poznają i nawiążą przyjazne relacje. Może się wtedy okazać, że choć w jednym dniu tygodnia dodatkowa opieka nad dzieckiem przestanie być konieczna. Bo będzie mogło zostać z dziećmi sąsiada, kiedy akurat ten i tak jest w domu lub okolicy.
Obyczajowość i kultura a niska dzietność
Jednak w odniesieniu do kulturowego aspektu problemu kluczowa, oprócz balansu na socjologicznym spektrum indywidualizmu i kolektywizmu, może być wizja rodzicielstwa w popkulturze. Powszechne postrzeganie roli matki czy ojca. Odczarowanie stereotypu małżeństwa i posiadania dzieci, jako czegoś męczącego, nieprzyjemnego, przeszkadzającego w rozwijaniu swoich pasji i poznawaniu własnej osobowości. Tak, aby priorytety przesunęły się w swym spektrum na bardziej prospołeczne i prorodzinne. Kosztem konsumpcjonistycznego i hedonistycznego stylu życia. Z korzyścią nie tylko dla demografii, ale i dla środowiska.
Dlaczego na przykład nie uwydatnić oczywistego faktu, że zostanie rodzicem i wzięcie odpowiedzialności za dziecko i partnera/kę, to także element samorozwoju? Znacznie istotniejszy od wyjazdu na koncert. Wycieczki na inny kontynent. Stołowania w drogich restauracjach czy poświęcania czasu na rozrywki w Internecie. Zostanie rodzicem to także korzystanie z życia. Można też dostrzec, że realizowanie tego wszystkiego z udziałem dzieci, choć trudniejsze finansowo czy logistycznie, może okazać się samo w sobie bardziej wartościowe.
„Wymagania dyktowane przez dominujący obecnie nurt intensywnego macierzyństwa w połączeniu z częstą izolacją rodziców i brakiem wsparcia też nie są raczej ułatwieniem na drodze do poczucia spełnienia. Z drugiej strony mimo pośpiechu, stresu, poczucia utraty niezależności, dla wielu rodziców – w tym dla mnie – obserwowanie jak na naszych oczach kształtuje się człowiek jest niesamowicie satysfakcjonujące i daje szczęście. Gdy dzieci są starsze, gdy przychodzą porozmawiać, mają swoje własne refleksje i wizje – to jest coś co nawet trudno opisać słowami” – mówi mi Alicja Kost, od lat pisząca o macierzyństwie w Internecie [6], przekonując że zostanie rodzicem to także korzystanie z życia.
Przestawienie priorytetów z popkulturowych wyobrażeń o doświadczaniu życia mogło by przynieść oczekiwany skutek, ponieważ chcieć mieć dzieci to jedno. Ale traktować ten cel jako ważniejszy lub równoważny karierze czy podróżowaniu po świecie – a nie podrzędny, schodzący na dalszy plan – całkowicie zmienia „układ sił” w dążeniach i pragnieniach.
Media i język a wartościowanie rodzicielstwa i niska dzietność
Podczas przygotowywania niniejszego tekstu dostałem pytanie, czy programy rozrywkowe i seriale – takie jak „Rodzinka.pl” – pokazując duże rodziny w dobrym świetle, mogą przyczyniać się do popularyzowania chęci posiadania większej liczby dzieci i w efekcie do zwiększenia dzietności. Później to ja skierowałem się z nim do semiotyka kultury, Marcina Napiórkowskiego z Uniwersytetu Warszawskiego. „Niestety nie znam badań, które by potwierdzały relację przyczynowo-skutkową między modelami prezentowanymi w polskich serialach, a decyzjami o posiadaniu określonej liczby dzieci” – rozpoczyna naukowiec. „Ale jest kilka takich opracowań z USA, zwłaszcza dla okresu powojennego, gdzie faktycznie programy telewizyjne i, co ciekawe, sama praktyka wspólnego oglądania telewizji, uważane są za istotny czynnik kształtujący model rodziny” – wyjaśnia i podsumowuje: „Wiemy, że seriale mają wpływ na przykład na imiona nadawane dzieciom, więc z pewnością serialowe rodziny w jakiś sposób nas inspirują”.
Na pewne zmiany kulturowe można spojrzeć także na poziomie językowym. Utarty zwrot o „kurze domowej”, pogardliwie odnoszący się do matek poświęcających się rodzinie oraz o „mięczakach”, czyli mężczyznach zajmujących się swoimi dziećmi z większym zaangażowaniem, mogłyby zostać wyparte, wymienione. „Nasza kultura promuje takie wartości, jak osiągnięcia, sukcesy i wiedza w sporcie czy biznesie, a zdecydowanie mniej ceni aspekty relacyjne oraz emocjonalne. W efekcie uproszczony, ogólny stereotyp jest taki, że zajmowanie się relacjami – w tym wychowywanie dzieci – jest mniej wartościowe od osiągania wyników. Z tego biorą się krzywdzące i umniejszające wartość osoby oceny: kury domowej lub mięczaka” – odpowiada zapytana przeze mnie o ten aspekt Marta Kochan-Wójcik, zajmująca się zawodowo psychologią kliniczną oraz psychoterapią. „Myślę, że u wielu osób może to wywoływać konflikt wewnętrzny, skutkujący raczej odwlekaniem decyzji o rodzicielstwie, aby najpierw osiągnąć sukces i wynikającą z niego społeczną stabilizację”.
Niska dzietność kryzysem życia społecznego
Ostatecznie, dobrze jest też postanowić na uczenie zwykłej, ludzkiej uprzejmości. Memy wyśmiewające rodziców z dziećmi – zwłaszcza matki – wciąż okrążają Internet. Jest to szkodliwe nie tylko w odniesieniu do wyobrażeń o rodzicielstwie, stawiając je w złym świetle. Lecz również norm zachowania wobec innych. „Rodzic z dzieckiem co najmniej do pierwszego roku życia z trudem porusza się po mieście, ponieważ musi liczyć się z tym, że jego maluch w każdej chwili może wymagać przewinięcia pieluszki, nakarmienia lub innych podstawowych rzeczy. Wyjście z domu, gdzie nie ma jak przewinąć dziecka lub nakarmić go piersią w normalnych warunkach to dla matki koszmar logistyczny” – podkreśla mi Marta Trzeciak, mama dwóch córek, której dzięki zaangażowaniu męża i wsparciu otaczającej siatki społecznej, udało się połączyć studia weterynaryjne, pracę dziennikarską i rodzicielstwo.
Infrastruktura miejska a niska dzietność
„Wyobraź to sobie. Jest listopad, zimno, jesteś w centrum miasta, a Twoje dziecko właśnie się wypróżniło i zrobiło się bardzo głodne. Nie masz gdzie go porozwijać z tych wszystkich kombinezonów, nie masz gdzie przysiąść w spokoju i go nakarmić” – rozwija. I dodaje: „A potem są śmieszki heheszki, że Kataryny i Janusze z bombelkami po galeriach handlowych chodzą. Tak, a wiesz, dlaczego oni tam chodzą? Bo wiedzą, że w każdej chwili będą mogli pójść do pomieszczenia, w którym są warunki do przewinięcia czy nakarmienia dziecka. W parkach, na placach zabaw, w centrach miast tego nie znajdą” – zauważa skupiające się w tym problemie kwestie. Nie tylko obyczajowości, ale i infrastruktury miejsc publicznych, nieprzyjaznej rodzicom.
„Jako społeczność ogarnęliśmy już, że dorosłym trzeba czasem postawić toaletę w centrum, bo inaczej pójdą w krzaki. Niestety, 3-miesięczne dziecko nie skorzysta z toitoia. A rodzic nie może i nie powinien siedzieć cały dzień w domu lub 5 metrów od domu. W oczekiwaniu na to, czy nie trzeba będzie z maluchem szybko wracać. Psychika rodziców to również psychika ludzka. Oni potrzebują kontaktów społecznych, zmiany otoczenia, bodźców” – kończy.
Artykuł jest częścią serii demograficznej. Napisałem go przy wsparciu Patronów z Patronite, gdzie w prosty sposób można ustawić comiesięczne wpłaty dla „To tylko teorii”. Pięć lub dziesięć złotych miesięcznie nie jest dla jednej osoby dużą kwotą, ale przy wsparciu wielu staje się realnym patronatem.
Źródła
[1] „Zrób to dla Danii” – biuro podróży reklamuje turystykę prokreacyjną”. Wirtualne media (2014).
[2] Adriana Rozwadowska. „Jest wiele argumentów za bykowym. Już teraz w całej Europie bezdzietni płacą wyższe daniny”. Gazeta Wyborcza (2019).
[3] „Niemcy: Wyższa składka dla singli, żeby zwiększyć płace w domach opieki”. Interia (2021).
[4] Małgorzata Sikorska. „Czy zwiększenie dzietności w Polsce jest możliwe?”. Instytut Badań Strukturalnych (2021).
[5] Orlando Crowcroft. „Hungary takes fertility clinics under state control in bid to boost falling birthrate”. Euronews (2019).
[6] Alicja Kost. Mataja.pl
A może dzieci powinny mieć tylko osoby, które chcą te dzieci mieć? Każde wsparcie medyczne dla osób bezpłodnych, a chcących mieć dzieci – tak. In vitro też. Łatwiejsza adopcja? Oczywiście. Ale może przestańcie na siłę wciskać dzieci w brzuch ludzi, którzy zwyczajnie tego nie chcą?! Potem są tragedie, dzieci w beczkach i inne. Nie rozumiem tego.
„A może dzieci powinny mieć tylko osoby, które chcą te dzieci mieć?” Tyle że to nie zapełni luki demograficznej. Poza tym to jest troche błędne patrzenie na sprawie, ponieważ piszesz to w czasach w których kulturowo promowana jest kariera, sukces zawodowy, samospełnienie, podróżowanie, więc liczba par które chcą mieć dzieci jest mniejsza aniżeli w momencie w którym mentalność, kultura bardziej by promowała życie rodzinne, relacje społeczne. Wtedy liczba par które chciałyby mieć dzieci by się zwiększyła.
Brakuje tematu aborcji. Jak ktoś się boi ze dziecko będzie warzywkiem i nie będzie kohl nic z tym zrobić to może odwlekać decyzje o ciąży.
Bardzo dobry punkt!
Nie można zapominać o mechanizmach społecznych, które uciskają wolne kobiety, Zakazywanie aborcji za wszelką cenę, krzewienie cnót niewieścich itp – dużo się o tym ostatnio mówi.
Kobiety będą miały dzieci jak będzie to ich wybór i ich szczęście. Zasadniczo ludzie jak każde inne ssaki chcą mieć potomstwo, a instynkt macierzyński to nie jest żaden wymysł.
Tak biedne uciśnione kobiety tylko żadna nie chce pracować w przemyśle ciężkim, niebezpiecznych i wymagających zawodach. Kobiety nie chcą zostawać na nadgodziny ale placić za nie powinien pracodawca tacy źli ci mężczyźni że nie chcą płacić kobietą za siedzenie w domu. Dla tego te społeczeństwo upada a dla mnie to zabawne jak wszystko niedługo padnie i zacznie się haos ha ha ha.
Nie wszyscy rozumieją oczywista rzecz, że dzietność nie jest zależna od statusu majątkowego. Wszystkie dotacje i fundusze prorodzinne jedynie pogłębiają patologie, a dzietności wcale nie zwiększają. Poprawa jakości życia nie zwiększy dzietności.
Ty już odlatujesz ze swoimi pomysłąmi naprawdę. Popatrz sobie, my (znaczy bezdzietni) już płacimy bykowe. Teraz debile z rządu planują to jescze zwiększyć. Więc pomyśl sobnie, co wtedy zrobimy? Podpowiem: nie będziemy siedzieć z założonymi rękami, nic nas tu nie trzyma.
https://www.money.pl/gospodarka/podatek-bykowy-juz-mamy-choc-odwrotny-teraz-moze-byc-podwojony-6395404043028609a.html?fbclid=IwAR1pJRjEarcNlnX4J7fHEtfayKZpk0KbshmwpuRxGNlGlN9rf-FBiWvyC0I
Tak, racja.
Ale to raczej dzietni wykorzystują tych bez. 500+ jest z nikąd co nie?
Co ma taki bezdzietny za dodatek? a No żaden
To nie prawda, że dzieci jest więcej jak ktoś jest zamożny. Afryka jest biedna i tam jest dużo dzieci.
W mojej ocenie jedną z przyczyn jest ZUS i emerytury państwowe. Ja mogę powiedzieć, ze odprowadzając skladki płacę na emeryturę swoich rodziców. Ale jak ktoś nie ma dzieci i tych osób jest coraz więcej, a nie mniej to w przyszłości moje dzieci będą odkładać skladki na mnie i ludzi, ktorzy dzieci nie posiadają.
ZUS to piramida finansowa i ona oducza odpowiedzialności. Tego nie powinno byc. Każdy powinien samodzielnie myśleć i być wolnym od przymusu ubezpieczeń.
Oczywiście jak ktoś chce niech się ubezpiecza.
Za dużo tu o tym, ze ludzie nawet jak nie chcą mieć dzieci to musza je mieć i już, BO TRZEBA, a inaczej ich życie będzie puste, niepełne i konsumpcyjne. Najgorsza z możliwych metoda zachęcenia do rodzenia dzieci to: 1) odwoływanie się: „bo masz instynkt wiec musisz!!!! Natura tak chce!” 2) straszenie „indywidualizmem” oraz zachęcanie do bezrefleksyjnego kolektywistycznego poświęcenia („nie lubisz dzieci? To nic! Spłodzić dziecko trzeba, bo społeczeństwo tego potrzebuje!” 3) wtrącanie się w problematykę ludzi hetero przez człowieka homoseksualnego (ktoś kto sam nie jest kobieta to się po prostu na tym nie zna i już) 4) niechciane rodzicielstwo może powodować depresje – a nie ze tylko brak dzieci może powodować pustkę egzystencjalna 5) dzieci nie są wyznacznikiem dojrzałości. Wyznacznikiem dojrzałości jest bycie dobrym i mądrym człowiekiem, który nie krzywdzi innych ani siebie 6) w jednym z artykułów napedziles szkodliwy mit, ze bezdzietni z wyboru (pary hetero! Kobiety!) to niby tacy materialiści. Od razu sobie wyobraziłam te katamarany, jachty, randki w Wierzynku. No cóż, bezdzietni z wyboru to często zupełnie przeciętni ludzie, którzy mało wydają, pracują tyle samo co inni i po prostu cenią sobie święty spokój i niezaburzona ciąża ani tabletkami równowagę hormonalna (jeśli to kobiety). Kolejny dowod na to, ze gdy na temat dzietności kobiet czy zarzucania innym antynatalizmu wypowiada się ktoś, kto nie jest w związku z kobieta ani nie jest biologiczna kobieta, to z wykładów/książki może wyjść stek populistycznej propagandy (hurrr durrr, bezdzietni to materialiści, pewnie maja jakieś pieski zamiast dzieci, pewnie korporacje chcą żebyśmy się nie rozmnażali, whatever).
Obudźmy się ludzie. Albo zaczniemy wspierać osoby które chcą się poświęcić rodzicielstwu, albo za 30 lat zaleje nas inna kultura. Wszystko to co osiągnęliśmy jako naród przestanie istnieć. Inwestycje w opiekę lekarską dla matek i dzieci, w tym psychiczną, inwestycje w szkoły, stworzenie warunków, w których rodzice mogą korzystać z pomocy okołosąsiedzkiej, obniżenie kosztów utrzymania dziecka: tańsze jedzenie, ubrania, wyprawki do szkół, kolonie wakacyjne, do tego dobra tuba informacyjna, która pojazuje te zmiany i ogranicza nabudowane lęki społeczeństwa przed budowaniem rodziny. Oszczędzanie na dzietności dla narodu to jak oszczędzanie na jakości jedzenia lub zdrowiu dla człowieka. Po co nam cud gospodarczy jak nikt go po nas nie odziedziczy i nie będzie dalej rozwijał.