Wyobraźcie sobie, że dowiadujecie
się, że Wasze dziecko ma nowotwór złośliwy. Powiedzmy, że chłoniak.
Lekarze dają niskie szanse na wyzdrowienie, a po paru tygodniach zaczynają
przebąkiwać o szacowanym czasie, jaki pozostał do śmierci Waszej córki, czy
Waszego syna.  Odpalacie Google i
szukacie pomocy gdzie indziej…

Pierwszy wynik mówi o leczeniu
raka wodą utlenioną. Kolejny, że sodą oczyszczoną. Następny jest o tym, że
nowotwór to grzyb i trzeba się odgrzybiać. Jeszcze jeden zaleca picie oleju z
konopi. Nie wiecie, co macie zrobić. A może by tak spróbować wszystkich metod
na raz lub po kolei? Czy to będzie skuteczne? Czy to pomoże dziecku? Trzeba
myśleć racjonalnie – mówicie sobie. Zbieracie wszystkie te dane i idziecie z
nimi do onkologa. Pytacie, co macie zrobić. Która z tych metod jest najlepsza?
Nie znacie się kompletnie na medycynie ani biologii, by móc samodzielnie
cokolwiek wywnioskować. Lekarz Was wyśmiewa. Nie wytłumaczył dlaczego, może
nawet nie potrafił?
Wracacie do domu i znowu otwieracie
laptopa. Jeszcze raz sprawdzacie wszystko to, co znaleźliście wcześniej, a
nawet więcej. Szukacie opinii na forach. Czy woda utleniona leczy raka? Czy
odgrzybianie pomoże w terapii? Widzicie mnóstwo pozytywnych opinii. „Moja
koleżanka źle się czuła, brała wodę utlenioną i zaczęło jej się poprawiać,
potem okazało się, że wyleczyła się z raka mózgu”. „Podawałam babci olej z
konopi podczas chemioterapii i poskutkowało, babcia jest dzisiaj zdrowa”. „Moja
córka miała białaczkę, na szczęście wyleczyłem ją ziołami”. Szukacie dalej. Co
konkretnie trzeba zrobić?
Nerwowo przeszukujecie kolejne
strony. Tam podają, że kilka kropel dziennie wody utlenionej pod język pomoże,
gdzie indziej, że trzeba podać uderzeniowe dawki i pić ją litrami. Odgrzybianie olejem z oregano też będzie jak najbardziej wskazane. Do tego
„multiwitamina” z ziemi okrzemkowej. Parę papryczek chili dziennie i dziecko
będzie jak zdrowe w ciągu miesiąca, obiecują. W końcu tu kapsaicyna, tam tymol,
a nadtlenek wodoru to już w ogóle… Jak to mądrze, naukowo wszystko brzmi! To
musi być prawda. To pomoże Waszemu dziecku. Nie macie wątpliwości. Same dobre
opinie, nawet cytaty, że jacyś lekarze polecają. Ktoś, kto zna takie mądre
słowa, jak nadtlenek wodoru czy kapsaicyna nie mógłby się mylić… Prawda?
Na jednym z for, jakie
przeskanowaliście, znaleźliście namiary na dobrego specjalistę. Podobno nie
poleca żadnej chemii, tylko same naturalne, zdrowe leki. I obiecuje duże szanse
wyzdrowienia. To dopiero coś! Jak to często bywa, eksperci tego typu kryją się
pod pseudonimami. Gdyby ich nakryto, lekarze porachowali by się z nimi. Tak
samo koncerny farmaceutyczne, produkujące chemiczne leki. Dostaliście więc
informację o tym, gdzie i za ile przyjmuje „Jerry Peliot”. Nie ma czasu do
stracenia. Umawiacie się na wizytę w następnym tygodniu. Zastanawiacie się
jeszcze nad kosztami konsultacji, ale po chwili karcicie sami siebie: jak można
myśleć o pieniądzach w takiej chwili?!
Kilka dni później jesteście już w
średniej wielkości mieście, gdzieś w południowej Polsce. Znajdujecie podany
adres. Wita Was bardzo miły, starszy Pan, już na wstępie mówiąc o Waszym
dziecku, jak o osobie wyleczonej. Co za miły człowiek, na pewno chce dla Was
jak najlepiej. Mówi Wam, że musicie nabyć jak najszybciej lewoskrętną witaminę C. Tylko ona
może wyleczyć z raka. Poza tym da Wam namiary na sklep z miksturami ziołowymi
na odgrzybianie. Zaleca też pić wodę utlenioną. Wspomoże, a już na pewno nie
zaszkodzi. Koszt wizyty to tylko 400 złotych, a dalej dowiadujecie się, że
ziołową miksturę dostaniecie za 300 złotych w ilości wystarczającej na dwa
tygodnie. Jaka niska cena, jak za ratowanie życia dziecka.
W międzyczasie zaangażowaliście
się w dyskusje na jakimś forum dotyczącym alternatywnych metod leczenia oraz na
grupach na Facebooku. Poznaliście wiele życzliwych ludzi, którzy szczerze mają
nadzieję, że Wasze dziecko wyzdrowieje. Opowiedzieliście o tym, u kogo byliście
na konsultacji. Wszyscy są zachwyceni. Kilka tygodni i dziecko będzie zdrowe!
Jeden z najlepszych specjalistów w Polsce tak mówi, więc oczywiste, że tak
będzie. A gdyby jednak się nie poprawiało lub pogarszało, bo w końcu wszystko
trzeba brać pod uwagę, to znaleźliście już informacje o kolejnych ekspertach,
którzy mogą pomóc. Mogą, prawda? Do lekarzy nie ma co iść. Powiedzą, że zostało
tyle i tyle miesięcy życia, do tego zrobią to ignorująco-wywyższającym się
tonem. Nie ich dziecko, to nie boli, co innego Wasz nowy „lekarz”.
Gdy minęły już dwa tygodnie, a
dziecku się nie poprawiło, przeciwnie, jest nawet jeszcze gorzej, znów udajecie
się do Waszego specjalisty. Poleca kupić inną ziołową miksturę, trochę droższą,
za 490 złotych i podawać przez tydzień. Jak nie pomoże, to poleci jeszcze coś innego.
Zdesperowani, kupujecie wywar i podajecie dzielnie dziecku, które nienawidzi
smaku tego czegoś. Ale co to jest, kiepski smak w porównaniu z możliwością
wyzdrowienia… Zmuszacie więc dziecko, by na siłę piło uzdrowicielski napój,
niezależnie od tego, jak bardzo jest ohydny. Modlicie się, żeby to pomogło.
Po kilku dniach Wasze dziecko
zasłabło. Dzwonicie po pogotowie, które przyjeżdża i zabiera chorego. Cali
zdenerwowani, jedziecie za karetką. Na miejscu dowiadujecie się, że dziecko
jest odwodnione. Może to te zioła działały moczopędnie – myślicie w pierwszej
chwili. To bez znaczenia, dziecko ma raka i zioła nie mogły mu zaszkodzić.
Lekarz mówi Wam, że dziecko musi zostać w szpitalu. Oczywiście robi to, co inni
lekarze. Przestrzega o poważnym stanie chorobowym i śmierci na horyzoncie. Ten
jest jednak jakby inny, niż wszyscy. Ma trochę empatii, potrafi podejść do
pacjenta, jak do człowieka, nie zaś jak do szympansa. Zainteresował się
historią choroby i wskazał onkologów, do których należałoby się udać. Wzbudził
trochę zaufania.
Po kilku godzinach nerwów,
siadacie z mężem czy żoną do komputera i szukacie kolejnych informacji. Co
można jeszcze zrobić? Próbujecie dodzwonić się do Waszego zielarza, ale akurat
nie odbiera. Spróbujecie potem. Minęły kolejne dwie godziny na przeszukiwaniu
Internetu. I tak chwilę później dowiadujecie się, że to wszystko na nic.
Dziecko nie żyje, a Wy jesteście wezwani do szpitala. To na pewno wina lekarzy
– myślicie. To pod ich opieką stało się to, co najgorsze. Jeszcze zastanowicie
się nad pozwem, tymczasem nie macie głowy do niczego innego, jak tylko do
rozpaczy.
Minęło parę dni. Postanowiliście
dokończyć historię Waszego dziecka na forach i grupach, na których się
udzielaliście, pomimo nieustającego płaczu i połkniętych leków uspokajających. Chcecie podziękować za wszelką pomoc i dobre słowa. Jednocześnie
zaczyna przez Was przechodzić zwątpienie, dotyczące leczenia u poleconego
eksperta od ziołowych mikstur i odgrzybiania. Nie macie dowodów, że to było
złe, więc tylko przebąkujecie, że guru od leczenia nowotworów, którego
odwiedziliście, mógł się pomylić. W odpowiedzi od użytkowników dostajecie słowa
otuchy i wsparcia, ale przebija się też sporo krytyki za to, że
uzewnętrzniliście zwątpienie w skuteczność Jerry’ego Peliota. „To na pewno nie
jego wina, po prostu Wasze dziecko było zbyt chore, a lekarze zwalili na sam
koniec sprawę. Gdyby nie oni, to pewnie jeszcze by żyło, ja bym swojego dziecka
zabrać karetce nie dała!”.
Tego typu powyższe wypowiedzi
były coraz częstsze. Na początku Was przekonały. Nie było jednak dowodów na to,
że lekarze zrobili coś źle. Dziecko zasłabło jeszcze w domu. Nie ma szans na
odszkodowanie. Poza tym Jerry Peliot był miły i na pewno chciał dobrze, nie
można go winić. Gdyby lekarze chcieli, to wykryliby wczesny etap choroby i
wyleczyliby bez problemu Wasze dziecko. A że najpierw czekaliście w kolejkach
do lekarzy, a potem ciągle Was zbywano do czasu, aż  objawy u dziecka nie zrobiły się naprawdę
groźnie, to tak się sprawa potoczyła. Winicie system, winicie lekarzy.
Częściowo pewnie i słusznie. Znachora nie obwiniacie. On chciał tylko pomóc, to było tylko koło ratunkowe. 

Po kilku latach wiecie, że zostaliście oszukani. Zmarnowaliście ostatnie tygodnie życia Waszego dziecka na zmuszanie go do picia obrzydliwych mikstur, spożywania ogromnych dawek witaminy C i jeżdżenia po Polsce na wizyty u znachora. Dziś już nazywacie go szarlatanem. Gdybyście wcześniej byli tacy mądrzy, rozegralibyście to inaczej. Czasu nie cofniecie, sprawę należy zamknąć.

Chcesz wesprzeć rozwój mojego bloga? Możesz to zrobić zostając jego patronem tutaj

 

Najnowsze wpisy

`

24 komentarze do “Historia chorego dziecka

  1. Mnie raczej taki scenariusz nie grozi. Ja na dźwięk słów „medycyna alternatywna” jestem chory, nawet jak jestem zdrowy. Choć nie raz słyszę: zobaczysz jak sam zachorujesz, będziesz się łapał wszystkich sposobów. Ja mam nawet ograniczone zaufanie do profesjonalnych lekarzy. Jak coś nie tak z leczeniem, idę do innego lekarza.

    Ostatnimi czasy, zaglądając na portal Fronda.pl zauważyłem, że tam mocno propaguje się tę medycynę alternatywną, szczególnie w leczeniu raka. Zioła, zioła, nawet muchomory i purchawki (sic!) Oczywiście wszystko wsparte gorliwą modlitwą o wyzdrowienie. Jak dla mnie, taka „reklama” powinna być karalna odgórnie.

    1. O fitoterapii się nie czyta na forach zaludnionych przez barany, tylko w profesorskich książkach medycznych, by przywołać choćby te napisane przez prof. n. med. Aleksandra Ożarowskiego. Fitoterapia i fitofarmakologia to po prostu medycyna (nie "alternatywna"). Fatalnie, że zalew znachorów przyczynia się do niszczenia reputacji fitoterapii i leku roślinnego. Proszę sobie przejrzeć pisma Ożarowskiego żeby się przekonać, ile mogą zioła.
      Grzyby zresztą też mają wiele substancji o działaniu farmakologicznym, zajmują się tym dużo np. Rosjanie – muchomory też tradycyjnie stosowali 🙂

  2. I to prawdziwa historia? Tak czy siak, takie rzeczy się zdarzają. Znahcorów coraz mniej, a i medycyna zawodzi. Jakoś przedwczoraj w telwizji mówiono, ze lekarzów wkraju jest za mało.

    1. Ehh Prosze sie zastanowic ktora medycyna pomaga? What the fuck przeciez powinna byc jedna ktora leczy…. kluczowe jest ktora odzywia komorke a ktora ja truje… ktora patrzy calosciowo na organizm bo czlowiek to przeciez psyche i soma i ta co tylko wybiorczo… nie wieze ze mamy xxi wiek i nie istnieje przyczyna tych chorob. Poprostu ktos robi na tym biznes… wiem kiedys byly wojny… a to jest naturalna selekcja… ale czy napewno naturalna???

    2. No niestety, medycyna alternatywna wymyśla nieistniejące problemy i zarabia na ich leczeniu. Wymyśli sobie znachor, że ktoś ma pasożyty i zaleca to i tamto na odrobaczanie, jako wspomaganie prawdziwego leczenia nowotworu. Tak to często działa.

    3. No, ty chyba pomyliłeś alternatywną z farmakologiczną. Moje dzieci przerobiły temat pasożytów i zapewniam cię to nie jest bajka. Pomógł biorezonans i zapper, pod Boskim patronatem. Moje dziecko już nie pamięta co to astma.

  3. Znachorzy mają pole do działania właśnie przez lekarzy, którzy nie mają podejścia do pacjenta i są bardzo oschli. Wtedy ludzie szukają kogoś, kto da im trochę nadziei i empatii. Niestety lekarzy z właściwym podejściem jest niewielu, więc szarlatani mają pole do popisu.
    Co do lewoskrętnej witaminy C, bardzo dużo się o niej ostatnio mówi i sama chętnie bym się dowiedziała, czy jest godna uwagi, nawet jako suplement.

    1. Zobacz na podlinkowane łącze. A w skrócie, marketing z witaminą C lewoskrętną to ściema i naciąganie.

  4. Gdyby moje dziecko zachorowało tak poważnie, to na pewno robiłabym wszystko, żeby mu pomóc, ale nie w przedstawiony przez Ciebie sposób. Dzieci niewinne, pełne radości i ciekawości świata i żeby tak się bogacić na ich krzywdzie? Na czyjejkolwiek… To okropne, pozbawione moralności zachowanie. Ale przecież liczą się pieniądze… Twój wpis przypomniał mi o tym, że czytałam kiedyś ,,Bez mojej zgody", film też widziałam. Dziewczyna zachorowała na białaczkę, rodzice postarali się o kolejne dziecko, od którego non stop pobierano szpik czy coś, żeby tamta mogła przeżyć. Wszyscy naprawdę się starali, ale chora w końcu powiedziała stop…

  5. Tak nabrał się Kaczmarski – przez rok pił jakąś mieszankę czosnku i kiszonych buraków, bo znachor obiecał mu, że to załatwi raka gardła i nie będzie potrzebna operacja po której może stracić głos. Gdy zorientował się że nic nie pomaga, to już nawet operacja nie mogła pomóc.

  6. Nawet nie chcę sobie wyobrażać co robiłabym w takiej sytuacji. Jednak nie dziwię się desperacji rodziców. Chcieli pomóc, szukali ratunku. Często w takich podbramkowych sytuacjach zdrowy rozsądek się wyłącza. Jednak czy ktoś kto świadomie oszukuje ludzi może sobie potem spojrzeć w lustro?
    Pozdrawiam.

    1. Mam podobnie, takie historie są wstrząsające, nie am co się dziwić, ze kochający rodzice zrobią i niestety uwierzą w wszystko byle tylko dziecko było zdrowe. Ciężko jest w dzisiejszych czasach zrozumieć, co jest dobre dla naszego zdrowia, a co nie, bo lekarze tez mają skrajne opinie na wiele spraw. Trudny temat.

  7. Prawdy są dwie:człowiek chory ima się wszystkich sposobów, żeby zwiększyć szansę na wyleczenie, tym bardziej, ze często przez lekarzy jest zbywany lub lekceważony, że o terminach nie wspomnę. Po drugie , trochę inaczej podchodzi się do własnego dziecka. Pamiętam gdy mieliśmy z mężem problemy z kręgosłupem i szukaliśmy pomocy u domorosłych kręgarzy. Swojego syna nie dałam jednak przebadać kręgarzowi, co innego eksperymentować na sobie, co innego na dziecku.

  8. Wstrząsający, ale obrazowy post… O swoich, a raczej rodzinnych perypetiach z naciągaczami już opowiadałam i choć nigdy nie byłam w aż tak ciężkiej sytuacji, w pełni rozumiem problem.
    Choć, trochę abstrahując od tematu, medycyna konwencjonalna też potrafi wyrządzić krzywdę. Nie będę znów wchodzić na obszar prywatny, ale mam i takie doświadczenia. Osoby chore oraz ich bliscy powinni mieć oczy otwarte naprawdę szeroko.

    1. Lekarz nie jest nieomylny, a polskiej służbie zdrowia i lekarzom też można wiele zarzucać. Ale post nie o tym.

  9. Ciężko się czyta takie posty, gdzie przedstawia się jak to drugi człowiek potrafi żerować na cudzym nieszczęściu…
    pozdrawiam, mikrouszkodzenia.blogspot.com

  10. Nie ma nic głupszego niż leczyć się przy pomocy internetu. Tam czyhają różnej maści szarlatani, którzy ze zrozpaczonych ludzi potrafią wyciągnąć ostatnie pieniądze.

    1. Niestety. Chociaż Internet to dobre źródło wiedzy, ale jeśli wie się, jak jej szukać i jak weryfikować. A mnóstwo osób pierwszy lepszy tekst wypozycjonowany w Google traktuje jako coś pewnego…

  11. Wiem coś o tym – za wszelką cenę chcieliśmy ratować teścia – ale on mimo śmiertelnej choroby i rokowania 4 miesięcy życia nie chciał nawet papierosów rzucić nie mówić o zmianie sposobu odżywiania. Lekarze się pomylili żył 6 miesięcy ….

    1. Czytałem ten artykuł i nie wierzyłem, teraz nasz synek przechodzi chemioterapię chłoniaka. Jest gorzej niż w opisanym przypadku, świadomie odciąłem się od czytania na temat terapii zamiast tego staram się pytać lekarzy (btw uzyskiwanie informacji to jest jakiś koszmar), informacje z internetu żyją już własnym życiem. Nie potrzebujecie wchodzić na fora, blogi itp, dostaniecie komplet informacji z telefonami, mailami od wszystkich którzy dowiedzą się o chorobie dziecka. Jeden przykład: musiałem poinformować przedszkole o chorobie dziecka (prywatna placówka, w celu zawieszenia opłat), po rozmowie z dyrektorką na parkingu dopadła do mnie jedna z pan pracujących w placówce z pytaniem "czy juz jestem gotów na nietypowe wspomaganie organizmu dziecka?", bo sama przechodziła raka piersi i czymś się wspomagała. Ręce odpadają. Wydaje mi się, że lekarze popełniają duży błąd nie przedstawiając (przynajmniej w naszym wypadku) w klarowny sposób tego co się będzie działo i jak będzie wyglądać leczenie. Na moje proste pytanie, "proszę powiedzieć jak może wyglądać nasz kalendarz leczenia?" dostałem odpowiedź "Państwa życie diametralnie się zmieni".

      Całkowity brak współpracy (w moi odczuciu onkologów-psychologa-pielęgniarek-dietetyk) i wymiany informacji potrafi zbudować ogromną potrzebę szukania dodatkowych rozwiązań, często pewnie szkodzących w leczeniu. Proste informacje znikają i za każdym razem trzeba je powtarzać np: dziecko ma problem z przełykaniem tabletek (odruch wymiotny) jeden dyżur bez problemu zamienia preparat na dożylny lub płynny kolejny dyżur nie doś,ć że nie wie o fakcie to przymusza do przyjęcia preparatu (no bo bez cyrków). Diagnozę otrzymaliśmy 2 tygodnie temu, jesteśmy po pierwszym cyklu chemioterapii a jam mam maila zawalonego od znajomych i rodziny telefonami i linkami do preparatów, pewnie gdy pojawią się problemy w trakcie tarapii będziemy zmuszeni do ograniczenia informowania o tym kogokolwiek bo podejrzewam, że presja pod jaką byśmy się znaleźli będzie nie do zniesienia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *